Dni skupienia w Gietrzwałdzie

Podczas tych dni skupienia spróbujemy wspólnie towarzyszyć Jezusowi podczas Drogi Krzyżowej. Spróbujmy być tymi, którzy będą stać przy Nim i kochać Go. Tak trudny był czas niesienia Krzyża między innymi dlatego, że Jezus doświadczał samotności. Wokół Siebie nie widział nikogo, kto by kochał Go, współczuł Mu, kto by pragnął razem z Nim być przez cały czas. Doświadczał czegoś zupełnie odwrotnego. Nienawiść tak bardzo uderzała w Jego Serce pełne miłości, które wszystkich kocha. Prawdziwie zranić można tę osobę, która kocha i szczególnie doświadcza się zranienia od tych, których się kocha.

Stańmy razem z Matką Najświętszą dzisiaj przy Jezusie. Niech nasze serca będą Mu umocnieniem na Jego drodze. Niech włączą się w Dzieło Zbawcze poprzez pełną miłości obecność na Drodze Krzyżowej. Będziemy uświadamiać sobie fakt, iż dusza nie jest w stanie zrobić niczego za Jezusa, nie jest w stanie dokonać jakiegoś dzieła, które by w pewnym stopniu wyręczyło Go. Natomiast może stać przy Jezusie i kochać. I to jest najważniejsze, tak często lekceważone przez człowieka. Człowiek chce działać, dokonywać rzeczy wielkich, niestety wtedy tylko rośnie jego pycha. A tutaj potrzeba jedynie miłości i tę potrzebę będziemy sobie uświadamiać. Będziemy starali się być z Jezusem i kochać Go.   

Konferencja

I dzisiaj spróbujmy przenieść się do Jerozolimy. Razem z Maryją spróbujmy towarzyszyć Jezusowi w Jego Drodze Krzyżowej. Dobrze by było, abyśmy uświadomili sobie to, co jest najważniejsze w życiu duszy, w jej relacji do Jezusa. Wielokrotnie mówiliśmy o tym, że Bóg powołuje nas. Zaprosił nas do grona dusz najmniejszych, utworzył Wspólnotę, daje niezmiernie ważne powołanie w Kościele. Posługując się nami przeprowadza w Kościele swoje Dzieło. Istnieje niebezpieczeństwo, iż zaczniemy myśleć o naszym uczestnictwie jako o aktywności, o działaniu. Człowiek ma poczucie satysfakcji, gdy uczyni coś o własnych siłach, gdy wykorzysta swoje zdolności, umiejętności, wykaże się jakąś kreatywnością. Człowiek lubi poczuć, że czegoś dokonał. Niestety właśnie wtedy wkrada się pycha. Człowiek opierając się na samym sobie ma bardzo ograniczone możliwości działania, a jednak chełpi się swoimi osiągnięciami. Bóg powołuje nas do swojego Dzieła, jednak nie na działaniu, nie na aktywności ma polegać nasz udział w tym Dziele. Bóg nie będzie opierał swego Dzieła na ludzkich możliwościach, na naszych umiejętnościach, na naszej wiedzy, czy zdolnościach. Przeprowadza wielkie Dzieło, które wymaga mocy Bożej, Bożego Ducha, Bożego działania.

Zatem, na czym ma polegać udział dusz najmniejszych? Zamknijmy oczy i spróbujmy duchowo przenieść się do Jerozolimy. Niech Duch Święty otworzy nasze serca na rzeczywistość duchową – świat Ducha, abyśmy znaleźli się właśnie w tym czasie w Jerozolimie, kiedy Jezus podjął Krzyż. Odsuńmy całkowicie na bok wszelkie myśli. Nie sięgajmy teraz myślami do swoich domów, czy jakichś spraw, ale cali dajmy się przenieść Duchowi Świętemu do Jerozolimy. Tylko wtedy, gdy pozwolimy na to, gdy damy się cali przenieść Duchowi Świętemu, będzie możliwym nasze zanurzenie się w wydarzeniach, których za chwilę będziemy świadkami.

Jezus z wielkim trudem podnosi Krzyż. Pomagają Mu w tym żołnierze, przecież chcą, by niósł ten Krzyż, a widzą, że jest bardzo osłabiony. Jezus wygląda strasznie. Przyzwyczailiśmy się do pięknych obrazów, pięknych krzyży i figur na krzyżach, ale tak naprawdę nie oddają one wyglądu Jezusa. Zazwyczaj wszędzie widzimy czyste Ciało, całe, a przecież na Jezusie nie było skrawka czystego, milimetra całej skóry. Przecież ta skóra została rozszarpana, Ciało zorane. Jezus był jedną wielką Raną. Wszystko, całe Jego Ciało było obolałe. Cierpiał ogromnie, do tego był bardzo osłabiony, rosła gorączka, miał dreszcze. Z trudem dźwigał Krzyż. Jego kroczenie naprzód utrudniała jeszcze zbyt długa szata, którą miał na Sobie. Przydeptywał ją i potykał się. Miał również na Sobie koronę cierniową, która wbijała się w Jego głowę, bo przecież Krzyż dociskał koronę. Starał się odchylać głowę, ale trudno Mu było iść. Był bardzo spragniony, niczego nie jadł i nie pił.

Te cierpienia fizyczne, choć straszne, pod wpływem których każdy zwykły człowiek umarłby już, a jednak nie były one dla Serca Jezusa tak ciężkimi w porównaniu do ogromu nienawiści, jakiej zaznawał. On, który był samą Miłością, który kochał każdego człowieka miłością Boską, który dla człowieka zgodził się na to cierpienie, doświadczał nienawiści. Jego doskonała miłość była odrzucana. Doświadczał tego przy każdym kroku, w każdej sekundzie niesienia Krzyża. Mimo to, On był Miłością. Nadal kochał. Na tym polega doskonałość Boskiej miłości – kocha pomimo wszystko, pomimo odrzucenia. Doświadczenie odrzucenia miłości było najboleśniejsze. Człowiek też cierpi, gdy doświadcza odrzucenia miłości, gdy rany zadaje ktoś, kogo kocha. Są one wtedy o wiele boleśniejsze. Jezus doznawał zranień, cierpienia od tych, których umiłował miłością do końca. Odrzucenie miłości było jak uderzenia. Nienawiść była nowymi biczami, uderzeniami wobec Serca Jezusa.

Oczy Jezusa były zalane Krwią. Ta Krew mieszała się z Potem, z kurzem. Ledwo widział. Rozglądał się, ale nie mógł dojrzeć nikogo, kto by Go kochał, kto by był Jego przyjacielem. Przez to doznawał ogromnej samotności. W pamięci miał jeszcze Piotra, który zaparł się Go trzy razy. W pamięci miał innych uczniów, którzy uciekli, bojąc się o samych siebie. Patrzył na ludzi, znał ich. Niektórych z nich uleczył, innych podniósł na duchu, pocieszył. Zaznali od Niego tyle miłości, a odpowiadają nienawiścią. Te uderzenia nienawiści osłabiały bardzo Serce Jezusa.

Jezus potrzebuje kogoś, kto będzie Go kochał, kto przyjmie Jego miłość. Przyjmie! Nie kogoś, kto podejdzie, weźmie krzyż, kto część Jego cierpień weźmie na siebie. JEZUS POTRZEBUJE DUSZ, KTÓRE BĘDĄ PRZYJMOWAĆ JEGO MIŁOŚĆ I ODPOWIEDZĄ MIŁOŚCIĄ. Potrzebuje dusz, które podejmą Jego miłość rozlewaną na wszystkich, ale odrzucaną, znieważaną, wyśmiewaną, deptaną. Potrzebuje dusz, które będą kochać. Same będąc słabymi, będą jednak całkowicie w Bogu pokładać ufność, w Jego moc, w Jego działanie. Zaufają tak bardzo, zaufają do końca, że uwierzą, iż wystarczy tylko kochać. Porzucą swoją pychę i przestaną wierzyć we własne siły i we własną aktywność. Odrzucą własne działanie, poleganie na własnych siłach, własnych możliwościach i posłuchają Głosu Bożego. A ten Głos zaprasza je do miłości.

Dzisiaj Jezus zaprasza każdego z nas, by towarzyszyć Mu na Drodze Krzyżowej w formie, która dla wielu dusz może wydać się dziwną, bo nie będziemy brać od Jezusa Krzyża. Nie będziemy aktywnymi, nie będziemy brać na siebie Jego cierpienia, nie będziemy za Niego przyjmować żadnych razów, uderzeń, kopnięć. Nie tego Jezus oczekuje. Wielokrotnie przecież uświadamiał nam, kim jesteśmy – duszami najmniejszymi, a więc duszami słabymi; duszami, które niczego o własnych siłach nie są w stanie uczynić, ale których atutem jest właśnie małość i słabość. Mają prawo zdać się całkowicie na Boga. W tym zdaniu się na Boga, w zaufaniu, w relacji z Bogiem duszy najmniejszej nieodzowna jest miłość. Bez miłości nie jest możliwą prawdziwa relacja duszy najmniejszej do Boga, prawdziwe bycie przed Bogiem duszą najmniejszą.

Spróbujmy towarzyszyć Jezusowi na Jego Drodze Krzyżowej. Spróbujmy swoje serca otworzyć na Jego cierpienia. Poznawanie cierpienia sprawia, iż dusza pragnie w jakiś sposób pomóc Jezusowi. My w swojej pokorze uświadamiajmy sobie, iż jesteśmy słabymi duszami, a więc nie jesteśmy w stanie w sposób czynny pomagać Jezusowi. Ale mamy do spełnienia bardzo ważne zadanie, jeśli nie ważniejsze od czynnego uczestnictwa:

- kochać;

- towarzyszyć Jezusowi z miłością;

- z miłością podejmować każdą kroplę Krwi, która spada na ziemię;

- z miłością zbierać każdą kroplę Potu z Jego czoła;

- z miłością ocierać każdą Łzę;

- patrzeć na Niego z miłością;

- przyglądać się Jego całej Postaci, z miłością;

- zbierać każdą miłość odrzucaną przez tłum, przez żołnierzy, przez inne osoby;

- odbierać każde spojrzenie Jezusa pełne miłości, pełne miłosierdzia i chować do swojego serca. A tam nieustannie adorować, kochając, wyznając miłość Jezusowi.

- być z Jezusem przy każdym Jego potknięciu, każdym upadku i kochać tak, by nasza miłość chroniła Go przed kolejnymi uderzeniami, skaleczeniami, zranieniami; by nasza miłość ochroniła Jego głowę podczas upadku, by nie zranił się, by ciernie nie wbijały się jeszcze bardziej; by uchroniła Jego kolana, Jego ręce, Jego stopy; by nieco uniosła Krzyż podczas upadku, by nie przygniótł Jezusa.

Kochajmy Go i osłaniajmy Go swoją miłością, aby była tarczą, która chronić będzie Jego Serce przed kolejnymi atakami agresji, nienawiści, złości.

Kochajmy Go i swoją miłością delikatnie dotykajmy Jego Ran. Swoją miłością chrońmy, aby szaty, które w niektórych miejscach bardzo mocno przylgnęły do ran, zaschły na tych ranach, żeby nie zostały znowu zerwane, ponownie otwierając rany. A kiedy tak się dziać będzie niech nasza miłość opatruje te rany. Niech nasza miłość delikatnie je dotyka, całuje.

Stańmy pomiędzy Jezusem a oprawcami, którzy wylewają całą swoją nienawiść na Niego. Niech chroni Go nasza miłość.

Bądźmy przy Nim blisko i zaglądajmy Mu w oczy, przemawiajmy z miłością. Dobrze wiemy, że gdy człowiek cierpi, gdy ból jest ogromny, to druga osoba, która mówi z miłością niesie ulgę, pomoc, pomaga znieść to cierpienie. Choć słowa nie zmniejszą bólu, nie zniknie powód cierpienia, to jednak lżej jest znosić je. Więc i my tak jak potrafimy, przemawiajmy z miłością do Jezusa.

Bądźmy przy Nim blisko, bardzo blisko. Przyjmując Jego miłość, będziemy okazywali swoją miłość do Niego. Będziemy Go pocieszać, przynosić ulgę, przecież On właśnie dlatego cierpi, że ludzie odrzucają Jego miłość. Właśnie to szczególnie osłabia Jego Serce – odrzucanie miłości.

Niczego innego czynić nie musimy.

Niektórzy z nas myślą sobie: No dobrze, teraz mogę słuchać, iść za słowem pouczenia i starać się okazywać Jezusowi miłość. Teraz, na wspólnej modlitwie, jest trochę łatwiej, ale co potem, gdy wrócę do domu? W jaki sposób to czynić potem? Tym bardziej, że nie potrafię się modlić, nie mam wyobraźni i nie potrafię w taki sposób Jezusa adorować.

Moi Kochani, wszystko opiera się ma miłości. A miłość, tak jak mówiliśmy już wielokrotnie, to nie jest sentymentalne uczucie. Można kochać Boga, choć wcale się tego w sercu nie czuje. My miejmy świadomość, z ufnością przyjmujmy, że Jezus niesie Krzyż, że jest to rzeczywistość, w której my dzięki Duchowi Świętemu możemy uczestniczyć. To On otwiera nasze dusze na świat duchowy. Swoją wolą wyrażajmy pragnienie, by być z Jezusem. Chociaż nie widzimy i nie czujemy, mówmy Mu, że z miłości do Niego chcemy uczestniczyć w Jego Drodze Krzyżowej. Mówmy Mu, że nie potrafimy. Rozmawiajmy z Nim, przecież On żyje i jest pośród nas.

A więc mówmy Mu, że niczego nie potrafimy, a w szczególności nie potrafimy się pięknie modlić, rozważać Mękę, ale pragniemy kochać Go ogromnie. Pragniemy przyjmować Jego miłość odrzucaną przez tak wielu ludzi. Pragniemy przyjmować każdą kroplę Krwi, każdą kroplę Potu i każdą Łzę. Pragniemy każdą z nich uchronić przed zmarnowaniem, przed upadkiem na ziemię. Mówmy Jezusowi, że chcemy Jego odrzucaną miłość przyjąć na siebie. Chcemy przyjąć do serca i kochać Go. Chcemy adorować Jego miłość w swoim sercu. Chcemy ją uwielbiać, chcemy kochać Miłość. Wyrażajmy swoją ufność, że dzięki Duchowi Świętemu jest to możliwe. Jeśli mamy taką możliwość, klękajmy pod Krzyżem jak najczęściej i adorujmy Jezusa cierpiącego. Adorujmy Jego miłość, którą On nieustannie rozlewa na cały świat. Jego miłość dociera nie tylko w przestrzeni, ale dociera w czasie. Przenika przez barierę czasu i dociera do wszystkich dziejów, okresów w historii ludzkości, dociera do każdego człowieka. A ponieważ, tak wiele osób odrzuca tę miłość, my ją podejmujmy, my ją przyjmujmy i mówmy o tym Jezusowi. Mówmy do Jezusa tak, jak dyktuje nam serce i jak potrafimy. Bądźmy przy tym sobą. Niech to będzie spotkanie naszych dusz z Jezusem; naszych, nie kogoś innego, wymyślonego. A wiec nie próbujmy układać pięknych zdań wzorując się na kimś, na czymś, niech to będzie nasza modlitwa, płynąca z naszego serca. Nawet, jeśli ta modlitwa będzie bardzo nieudolna, zdania będą ułożone niegramatycznie, nawet, jeśli zapomnimy o wielu sprawach, o których chcielibyśmy Jezusowi powiedzieć, to pamiętajmy, jeśli mówimy z serca, Jezus przyjmie tę modlitwę jako najpiękniejszą. Jezus dozna pocieszenia, poczuje naszą miłość, która Go pokrzepi. On doświadczy naszej obecności na swojej drodze i nie będzie już samotny. Będzie miał przy Sobie dusze, które Go kochają. Nadal będzie niósł Krzyż, nadal będzie cierpiał, ale pocieszeniem dla Niego będą dusze współczujące, dusze kochające Go, dusze przyjmujące do swoich serc Jego miłość, zbierające niejako wszystkie skrawki, oznaki Jego miłości wobec innych dusz odrzucone przez nie.

Możesz towarzyszyć Jezusowi na Jego Drodze Krzyżowej od rana do wieczora i nie musisz nieustannie klęczeć. Rano, gdy spotkasz się z Jezusem, powiedz Mu, że chcesz towarzyszyć Mu przez cały dzień, że kładziesz u Jego stóp swoje serce, oddajesz je, niech towarzyszy Jezusowi. Niech do twego serca spływa Jego Krew – poproś o to. Powiedz Jezusowi, że właśnie dlatego kładziesz u Jego stóp swoje serce, aby cała Krew, Pot, Łzy, które spływają z Niego nie upadły na ziemię, ale by wpadły wprost do twojego serca. Powiedz Mu, że kładziesz to serce, aby do niego Jezus również składał całą swoją miłość odrzucaną przez innych. Powiedz Jezusowi, że przez cały dzień, chcesz Go kochać, ale masz obowiązki. Jako, że jesteś słabym człowiekiem nie potrafisz trwać cały czas w zjednoczeniu z Nim, ale każdy z tych obowiązków, każdą czynność oddajesz Mu i każdą poświęcasz dla Niego z miłości. Wszystko będziesz wykonywał z miłości do Niego. Powiedz, że ufasz, iż dzięki Jego łasce, dzięki Jego Duchowi tak się stanie, że twoje serce będzie uczestniczyć w Jego Drodze Krzyżowej. A potem idź do swoich obowiązków. Od czasu do czasu przypomnij sobie, o co prosiłeś rano, co Bogu ofiarowałeś i ponów swój akt oddania serca. Przytul się do Jezusa, powiedz Mu, że Go kochasz, zanurz się w Jego Ranach i znowu powróć do swoich obowiązków. Przeznacz też, choć trochę swego czasu w ciągu dnia tylko Jemu, tylko Jezusowi, gdy nie będą ważne żadne inne sprawy, tylko Jezus. A wtedy przytul się do Niego. Przylgnij do Niego z miłością i kochaj Go bardzo, bardzo mocno. Możesz trwać w takim przytuleniu bez słów. Serce potrafi więcej powiedzieć niż usta, choć jest to trudniejsze, to prawda. Adoruj Krzyż, adoruj Jezusa, adoruj Jego cierpienie, wpatruj się w Niego, patrz Mu prosto w oczy. Niech twoje oczy mówią Mu o miłości, patrzą na Niego z miłością. Swoim wzrokiem obejmuj Jego twarz, Jego Postać, z miłością. Niech poczuje twoją miłość. I pamiętaj, bądź sobą przy tym. Nie udawaj. Tak jak potrafisz tak się módl, ufając, że On przyjmuje każdą modlitwę, że kocha ciebie miłością nieskończoną. On już przecież dał dowód swojej miłości – wziął Krzyż. Cierpi, bo cię kocha, więc czy miałby gniewać się za jakąś nieudolną modlitwę? Nie. On jeszcze bardziej będzie kochał. Dobrze wiesz, że gdy małe dziecko szczerze wyraża swoje uczucia, swoją miłość, ale czyni to przecież nieudolnie, jednak dorosły wzrusza się, z czułością bierze dziecko na ręce i kocha. Dorosły czuje, że to dziecko kocha. Nie zrażaj się więc swoją nieudolnością, tylko szczerze wyznawaj miłość, a przyniesiesz tym radość Jezusowi, ulgę, umocnienie. Wlejesz ufność w Boże Serce, bo czuje się bardzo samotny i potrzebuje bliskiej osoby.

Na Drodze Krzyżowej Jezus potrzebuje miłości. A ty potrzebujesz kochać Jezusa. Ta miłość skierowana do Niego jest potrzebna również tobie, bo ona pomaga ci wyjść poza własne „ego”, poza własny egoizm, własny świat. Pozwala ci uświęcić się. Człowiek wychodząc poza samego siebie, rezygnując z siebie na rzecz innych, zaczyna być prawdziwie sobą – tym, kim go Bóg stworzył – i zaczyna realizować swoje powołanie. Wtedy dopiero zaczyna zbliżać się do doskonałego człowieczeństwa. Więc i ty wyjdź poza obręb własnych spraw, własnych zainteresowań, własnej osoby, stań przy Jezusie i kochaj Go.

Swoje serca połóżmy na Ołtarzu. Prośmy Ducha Świętego, aby przekonał nasze serca do miłości Jezusa cierpiącego.

Dziękczynienie

Jezu, moja Miłości! Mój Umiłowany! Moje serce napełnia się wielkim pokojem, bo Ty jesteś. Moje serce zanurza się w Tobie. Wszystko inne przestaje istnieć, jesteś Ty. O, Panie, pragnę Ci podziękować za ten kojący pokój, który obejmuje moje serce, za Twoją uzdrawiającą obecność. Moje serce tak często zalęknione, tak często biedne, chore, smutne, drżące, teraz całe zanurzone w Tobie doświadcza ukojenia, uzdrowienia, pokoju.

Panie mój, dziękuję Ci! Dziękuję Ci za Twoją obecność, za Twoje przyjście do mojego serca, za Twoją miłość, która obejmuje moje serce; za to, że przychodzisz właśnie do mnie, że właśnie moje serce doznaje Twojej obecności, że zawsze przychodzisz indywidualnie do duszy i że każda może spotkać się z Tobą.

Dziękuję Ci, że na Twojej Drodze Krzyżowej widzisz każdą duszę, każdą z osobna; nie wszystkie razem, tłum, ale Ty widzisz każdą z osobna. Dziękuję Ci, że widzisz również moją duszę i że właśnie do mnie przyszedłeś, że właśnie na moją duszę wylewasz swoją miłość, że do mojego serca wpadają krople Twojej Krwi. I Twoje Łzy, Twój Pot zbiera się w moim sercu, a ja mogę je adorować, kochać, czcić, wielbić. Dziękuję Ci, Jezu, że przychodzisz do mojej duszy. Kocham Ciebie i uwielbiam!

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Panie mój! Bardzo pragnę być przy Tobie. Bardzo pragnę trwać przy Tobie. Chciałbym towarzyszyć Ci podczas Twojej Męki, chciałbym kochać Ciebie wielką miłością. Wszystko jednak jest w sferze pragnień. Czuję w sobie ogromną bezsilność, wielką słabość. Mam wrażenie, Jezu, że niczego nie czuję, że nie jestem zdolny do miłości i że bardziej ranię Ciebie moim zimnym sercem niż kocham. Proszę Ciebie, Duchu Święty, abyś poprowadził mnie do Jerozolimy, abyś rozpalił moje serce miłością, abyś pokierował moim sercem w trwaniu przy boku Jezusa. Proszę, abyś modlił się we mnie i by ta modlitwa pocieszyła Jezusa. Tak bardzo chciałbym, aby choć odrobinę Jezus poczuł ulgę w swoim cierpieniu, aby wiedział, że jest taka mała dusza, która w sposób nieudolny próbuje być przy Nim i kocha Go. Proszę, przyjdź Duchu Święty!

Proszę Cię, Matko Najświętsza, poprowadź mnie do Jerozolimy. Daję Ci moje obie dłonie, abyś poprowadziła mnie do Jezusa i abyś uczyła mnie być obecnym przy Jego Męce.

***

O, mój Jezu! Klękam przy Tobie. Patrzę, Jezu na Ciebie, na Twoje ogromne cierpienie i doznaję przerażenia. Wokół tak wielki tłum, wielki krzyk, wielka nienawiść. Wokół żołnierze, którzy Ciebie biją, szarpią, którzy Ci złorzeczą, którzy wulgarnie krzyczą na Ciebie. Ciągną Ciebie, Jezu, za powrozy. Powodują Twoje potknięcia i upadki, a potem szarpnięciami każą Ci wstawać, kopnięciami chcą przyspieszyć Twoją drogę na szczyt. Nieustannie, Jezu, wylewa się fala nienawiści, złości. O, mój Panie, wobec tak wielkiego zła czuję się jeszcze mniejszy. Jestem przerażony. Chciałem, Jezu Ci pomóc, a czuję się strasznie bezradny wobec tego wszystkiego, co widzę i czego doświadczam.

Mój Jezu, gdy patrzę na Ciebie, moje serce doznaje wzruszenia. Wygląd Twój jest tak straszny, przerażający. Panie mój, sam mnie zapraszasz. Przywołałeś mnie do Siebie, ale cóż może taka mała dusza wobec takiego ogromu cierpienia, wobec takiego ogromu zła, które uderza w Ciebie? Co uczynić mogę, Jezu, wobec tego wszystkiego? Klękam przed Tobą, Panie mój, z sercem skruszonym, zbolałym; z sercem, które kłania się Tobie do samej ziemi. Pragnę kochać Ciebie, Jezu, ale czuję bezsilność również i w tym. Czymże jest moja miłość? Dobrze wiem, Jezu, jak moja miłość wygląda. Ja pragnę kochać, ale nie potrafię. Więcej myślę o sobie niż o Tobie. Patrzę na swoją wygodę i przyjemność. Tak trudno mi ponosić ofiarę z miłości do Ciebie.

O, mój Panie, położę moje serce przed Tobą. Gdy się potkniesz, Jezu, gdy upadniesz niech moje serce uchroni Twoją twarz przed dalszymi zranieniami. Niech moje serce uchroni Twoje kolana, abyś nie ranił ich o kamienie. Chciałbym, Panie, osłonić Ciebie moją miłością. Mnie samego przeraża to, jak wiele nienawiści kierowanej jest ku Tobie. Dzięki Twojej łasce widzę serca tych ludzi. Panie, diabeł opanował tak wiele serc. Przerażające są te serca, przerażające jest to, co dzieje się z ludźmi, co dzieje się na ulicach Jerozolimy. Wobec tego wszystkiego, cóż mogę zrobić, Jezu? Patrzę na Ciebie i widzę Twoją twarz, ukochaną twarz, tak biedną, tak zmienioną. Twoje oczy, Jezu, pomimo całego cierpienia, cały czas wyrażają miłość. To niepojęte – w tym całym hałasie, w tym wszystkim, co się dzieje wokół Ciebie i co z Tobą czynią, Ty Jedyny pozostajesz Sobą. W tym przerażającym widowisku jesteś ostoją pokoju, ostoją dobra, miłości. Ty Jedyny pozostajesz pełen łagodności, cierpliwości. O, Panie mój, zbliżę się do Ciebie jeszcze bardziej, bo choć to ja miałem Ciebie pocieszać i umacniać, to wobec tego wszystkiego, co dzieje się wokół czuję się przerażony, bezradny, bezsilny. Chciałbym kochać Ciebie wielką miłością, aby wraz z Tobą nieść Krzyż, ale nie jestem do tego zdolny. Wtulę się w Ciebie, Jezu. Przytulę się do Twoich Ran i poprzez tę bliskość ufam, że moje serce przemieni się, napełni się miłością. I tą miłością będę kochać Ciebie.

***

O, mój Jezu! Patrzę na Ciebie, jak biedna jest Twoja głowa. Ciernie wbijają się w Twoją czaszkę, przy każdym upadku jeszcze bardziej Ciebie raniąc, zadając jeszcze większy ból. Pozwól, Jezu, pozwól, że będę każdą taką ranę całować, dotykać z czułością. Każdą przytulę z miłością. Tak biedne są Twoje oczy, pozwól, że przemyję Twoją twarz moją miłością, moimi łzami. Pozwól, Jezu, że pocałunkami będę obdarzać każdy Twój siniak i wszystkie opuchlizny. Panie mój, znam inną Twoją twarz. Ta jest tak zmieniona, tak strasznie poraniona, tak zakrwawiona, wykrzywiona od uderzeń, od kopnięć. Tak strasznie znęcano się nad Tobą i nadal się znęcają.

Mój Boże, Ojcze, chciałbym mówić do Ciebie, wskazując na Twego Syna, czy nie widzisz? Ale ja wiem, że Ty widzisz, że patrzysz, posyłasz Aniołów, aby wspierali Jezusa. Jesteś cały czas z Nim, jest Twoja miłość. Jestem tylko małą duszą i niewiele rozumiem. Nie rozumiem, Boże, tej relacji między Osobami Trójcy Świętej, tego, co się dzieje w relacji między Tobą a Synem. Proszę, abyś tak moje serce uformował, by mogło być przy Twoim Synu podczas Jego Męki. Pragnąłbym, by moje serce było tak otwarte, by mogło wraz z Jezusem doświadczać cierpienia. Wiem, Boże, że to zbyt śmiałe, że moja prośba jest aż nadto śmiała, bo przecież jestem nikim. Wiem, Boże, nie potrafię znosić cierpienia, ja się go boję. Ale w takich momentach, kiedy jestem tak blisko Jezusa, kiedy doświadczam Jego miłości, kiedy widzę Jego Mękę, w moim sercu coś się przemienia, ustępuje lęk, a rodzi się pragnienie, by towarzyszyć Jezusowi.

Proszę Ciebie, Ojcze, aby moje serce miało odwagę zbliżyć się do Jezusa idącego drogą krzyżową. Aby miało odwagę trwać przy Nim bez względu na wszystko, aby moje serce pomagało Jezusowi w różnej formie. Otwórz moje serce na miłość, bo wiem, że gdy będę kochać, wtedy będę zdolny do wszystkiego, bo miłość sprawia, że człowiek nabiera odwagi. Miłość sprawia, że człowiek potrafi znieść wiele, że zdolny jest do ofiary.

Pozwól, Jezu, położę teraz moje serce na Twoim ramieniu. Tam zrobiła się wielka Rana od Krzyża i zadaje Ci ogromny ból. Więc moje serce niech, choć trochę ulży Twemu cierpieniu. Niech będzie balsamem, który złagodzi ból.

Jezu, Twoje Ciało tak strasznie poranione. Nie da się wypowiedzieć, jak strasznie potraktowane jest Twoje Ciało. Chciałbym, Boże, delikatnie moją miłością opatrywać każdą ranę, ale kiedy widzę te rany mam wrażenie, że samym wzrokiem zadaję Tobie ból, dotykając tylko oczami. Panie mój, chciałbym zapytać, jak można być tak okrutnym, by człowieka tak poranić? Ale zaraz przychodzi mi myśl, że to przecież również i ja zadałem Ci te rany. Nie mogę oglądać się na innych, to przecież ja tak często zadaję Ci rany. O, Jezu mój, wybacz mi! Pozwól, że położę moje serce na ranach Twoich – na plecach, na piersiach, na rękach, na nogach. Niech moja miłość, choć tak marna, ale może troszkę ukoi Twoje cierpienie.

Jezu, Twoje Serce tak słabym jest. Och Panie, widzę, że podtrzymują je Aniołowie, że Bóg Ojciec umacnia Twoje Serce, abyś mógł dojść do końca. I znowu uświadamiam sobie, że szczególnym cierpieniem Twego Serca jest nasz egoizm, pycha, zajmowanie się swoimi sprawami, myślenie o sobie, a nie dostrzeganie Twojej miłości. O, Jezu mój, na nikogo nie mogę zrzucić winy za stan Twojego Serca, ponieważ każdego dnia bardziej zajmuję się sobą niż Tobą. Dbam o swoje wygodnictwo, o swoje przyjemności, realizuję swoje pragnienia. Panie, o Tobie tak często zapominam. Świat przysłania mi Ciebie. Rzeczy, moje różne pragnienia są ważniejsze od Ciebie. Panie mój, przeraża mnie stan mojej duszy, bo wszystko, czym żyję jest ważniejsze od Ciebie i tym zadaję Ci ból. W ten sposób odrzucam Twoją miłość, odsuwam ją od siebie, każę jej czekać. Och, Panie, upadam do stóp Twoich, pragnąc prosić o przebaczenie. Ale w tym samym momencie, kiedy rodzi się to pragnienie w sercu, czuję jak obmywa mnie Twoja Krew, Twoje Łzy i Twój Pot. Ty, Jezu, idący drogą krzyżową, cierpiący strasznie, to Ty pochylasz się nade mną. Ty obdarzasz mnie miłością, miłosierdziem. Dajesz mi Siebie. O, Panie mój, kocham Ciebie!

***

Jezu! Kładę moje serce pod Twoje stopy. Ranisz je tak boleśnie o kamienie, o ostre rośliny. Uderzasz palcami o kamienie. Chciałbym ochronić Twoje stopy poranione, brudne, zakrwawione. Panie mój, niosą one Ciebie na Kalwarię, idą na szczyt, aby zostać przybite, więc chociaż teraz, zanim przybiją je do Krzyża, obejmę je miłością. Może, choć trochę przygotuję je, choć trochę osłonię przed bólem. Wiem, Jezu, że niczym jest moja miłość. Wiem, Jezu, że nie zabiorę Krzyża i nie sprawię, że nie przybiją Ciebie do Krzyża, ale chciałbym w jakiejś formie otoczyć Ciebie miłością – Twoje stopy, Twoje dłonie – aby poprzez miłość przygotować je do ukrzyżowania i osłonić je przed bólem.

Kładę moje serce pod Twoje dłonie, gdy upadasz. Otaczam moją miłością Twoje dłonie. Panie mój, Twoje dłonie dotykały, uzdrawiały, leczyły. Twoje dłonie dawały szczęście. Brałeś na ręce dzieci, pocieszałeś smutnych, chorych, opuszczonych. Teraz Ty jesteś samotny, wiec dotykiem mojej miłości ja będę Ciebie pocieszać, wlewać w Twoje Serce ufność, sprawiać, że poczujesz się umocniony, choć trochę. Poczujesz, iż jest dusza, która przy Tobie trwa, która Ciebie kocha, współczuje z Tobą, która bardzo, bardzo chciałaby kochać Ciebie wielką miłością, bardzo chciałaby przyjąć całą Twoją miłość odrzucaną przez innych; która pragnęłaby podjąć każdą kroplę Twojej Krwi, aby nie upadały na ziemię; która chciałaby zbierać każdą Twoją Łzę do serca.

O, Panie! Stworzyłeś mnie małym, więc ufam, że właśnie taki Ci się podobam, że takiego mnie kochasz, bo stworzyłeś mnie z miłości. Ufam, że właśnie taki mogę Ciebie pocieszać, kochać i być przy Tobie; że wystarczy, iż jestem właśnie taki: mały i słaby, że nie potrzebuję czegoś więcej, aby móc przy Tobie być. Ufam też, że Ty kochając mnie właśnie takiego cieszysz się z mojej obecności przy Tobie. Ufam, że moja obecność jest pocieszeniem dla Twego Serca. Będę trzymać się tej ufności, bo wierzę, że miłość daje siły, umacnia, przezwycięża wszystko, daje życie. Wierzę, że tylko miłość się liczy, więc kochać będę całą swoją mocą. Kochać będę ze wszystkich sił swoich. O, Panie mój, należę cały do Ciebie, cały jestem w Tobie. Przemień mnie w miłość.

***

Jezu, jesteś moją Miłością. Moje serce umiłowało Ciebie. Jesteś Oblubieńcem mojej duszy. Ciebie pragnę ze wszystkich sił, za Tobą podążam. Czuję się bardzo słabym, bardzo małym. Czuję, że jestem nikim, ale jednocześnie czuję, słyszę w moim sercu, jak wzywasz mnie, jak zapraszasz do Drogi Krzyżowej, do uczestniczenia w Twoim Dziele Zbawczym. Trudno mi pojąć dlaczego, skoro niczym się nie wyróżniam i niczego nie posiadam, czym mógłbym przysłużyć się Twemu Dziełu. Mimo to, Ty mnie zapraszasz. Kiedy otwieram się na to zaproszenie, doświadczam ogromu miłości. Ta miłość wzrusza moje serce, sprawia, że zaczynam pragnąć kochać miłością nieskończoną. I wtedy rodzą się we mnie pragnienia niepojęte. Ja wiem, Panie, cały czas mam świadomość, jak bardzo jestem słabym. Mam świadomość swojej grzeszności, ciągłych upadków. Ale jednak, myślę, że to Ty wzbudzasz we mnie te wielkie pragnienia, powiedziałbym szalone, bo czyż może taka mała dusza uczestniczyć, Boże, w Twoim Dziele Zbawczym razem z Tobą cierpiąc, niosąc Krzyż, razem z Tobą będąc ukrzyżowaną, razem z Tobą umierając na Krzyżu? Na ludzki rozum, Boże to niemożliwe, aby takie „nic” mogło to czynić. Ale kiedy w moim sercu wzbudzasz tak wielką miłość, kiedy ono płonie wielką miłością, kiedy spala się w tej miłości, wtedy pragnie. Pragnie wszystkiego, a tym wszystkim jest Krzyż. Nie rozumiem. Jestem za mały, żeby rozumieć, ale poddaję się tym pragnieniom, Panie. Ty znasz mnie bardzo dobrze, wiesz na co mnie stać. Ufam Tobie, Boże, i wiem, że to Ty włączasz mnie w swoje życie. Jestem tylko człowiekiem i nie muszę wszystkiego rozumieć, nie muszę wiedzieć jak i dlaczego. Nie muszę wiedzieć, w jaki sposób się to wszystko dokona. Nie myślę o przyszłości. Pragnę trwać tu i teraz w Tobie, zjednoczony z Tobą, zjednoczony we wszystkim, bo miłość jednoczy we wszystkim, upodabnia mnie do Ciebie. Czuję, Panie, że krąży we mnie Twoja Krew, bije we mnie Twoje Serce. I we mnie jest pragnienie ratowania dusz.

A więc, Panie – czyń, co zechcesz ze mną, bo nie należę już do siebie. Należę do Ciebie! Ze wszystkich sił oddaję się Tobie, oddaję Ci moją wolę. Panie, szczęściem moim jest być z Tobą, jednoczyć się z Twoim Krzyżem, wypełniać Twoją wolę. Niczego innego nie pragnę, tylko tego, aby Twoja wola we mnie się wypełniła. Ufam, że Ty dokonasz tego we mnie, bo Ty jesteś Mocą, nie ja. Pobłogosław mnie, Jezu. Niech Twoje błogosławieństwo poprowadzi moje serce na sam szczyt.

Wprowadzenie w drugi dzień

Jezus cały czas idzie drogą krzyżową. Zaprasza nas, byśmy otworzyli serca. Wystarczy tylko otworzyć serce. Nie potrzeba do tego mądrości, jakiejś wiedzy, czy inteligencji. Nie potrzeba do tego niczego; niczego, co człowiek tak często uważa, iż właśnie najbardziej przyda się w życiu. Jezusowi nie potrzebni są mocarze. Niepotrzebni są ci, którzy Go obronią przed Krzyżem, którzy od Niego wezmą ten Krzyż, będą walczyć u Jego boku, którzy będą sprzeciwiać się zadawanemu cierpieniu. Jezusowi potrzeba dusz cichych, pełnych pokory; dusz, które bardzo Go umiłują i które poprzez tę miłość będą razem z Nim w Jego cierpieniu.

Cierpieć z drugim człowiekiem to wielka sztuka. Zazwyczaj jest tak, że staramy się cierpieniu zaradzić, bo w ten sposób sami mamy poczucie bezpieczeństwa. Jeśli człowiek coś czyni, to zaczyna nabierać pewnej odwagi, jakiejś pewności, że zaradzi danej trudności, problemowi, cierpieniu. My nie mamy zaradzić całej Męce Jezusa. My mamy podejść i współuczestniczyć cierpiąc razem z Jezusem, ale nie w sposób fizyczny. My mamy otworzyć serce na Jego cierpienie i współcierpieć z Nim. A to jest często trudniejsze.

Zazwyczaj chciałoby się pomagając drugiej osobie dać jej różne rady. Często dzieje się tak, że gdy cierpiąca osoba tych rad nie przyjmuje powstaje w człowieku nawet bunt: no skoro nie chce naszej pomocy …  Nie na tym polega współcierpienie. Jezus nie potrzebuje żadnych rad, żadnych sposobów na niesienie Krzyża, a często sobie nawzajem takie sposoby podajemy. Współcierpieć oznacza współodczuwać to cierpienie godząc się na nie, przyjmując je i nie uciekając przed nim. Człowiek jest w stanie współcierpieć z drugim. Do tego potrzeba odwagi, zgody, że będę cierpieć razem z drugim. I nie wyszukiwać sposobów, nie dawać rad, ale być przy tym drugim człowieku, aby czuł, że jego cierpienie jest również i naszym. Wtedy ten drugi człowiek wie, że chociaż trochę rozumiemy jego cierpienie. Zrozumieć czyjeś cierpienie, to pierwszy krok, aby pomóc.

Więc my podchodźmy do Jezusa, patrzmy na Niego, otwierajmy serce i starajmy się po prostu być razem z Nim w Jego cierpieniu. Nie bójmy się, ale pozwólmy, że to cierpienie obejmie i nasze serce. Nie uciekajmy od tego. Pozwólmy zanurzyć się w tym cierpieniu. Nie starajmy się w żaden sposób zaradzić temu. To, co możemy uczynić, to po prostu otwartym sercem trwać z Jezusem. On jest Zbawicielem świata. On przyszedł po to, aby wziąć Krzyż, zanieść go i na nim umrzeć. A nam daje cudowną cząstkę – udział w Dziele Zbawczym – poprzez otwarcie serca i współcierpienie z Nim.

Adoracja Najświętszego Sakramentu

Jezu, moja Miłości! Mój Umiłowany! Dotknąłeś mego serca. Dotyk Twojej miłości sprawił, że moje serce zapragnęło być z Tobą, moje serce zapragnęło Ciebie. A jednak tak bardzo doświadczam swoich różnych słabości, tak bardzo czuję się mały, że często lękam się odpowiedzieć na ten dotyk miłości. Lękam się iść za pragnieniami, które rodzą się w moim sercu. Ale Ty nie zniechęcasz się i nadal wołasz mnie, nadal zapraszasz. Czas Wielkiego Postu tak pięknym jest. Ty zapraszasz mnie do uczestnictwa w swojej Męce. Czuję, że jest to niezwykłe zaproszenie, niezwykłe wyróżnienie. W ten sposób okazujesz mi wybranie, swoją miłość oblubieńczą.

Och, Panie mój! Moja dusza wyrywa się ze mnie, aby być z Tobą, przy Tobie. A jednak to, co ludzkie we mnie bardzo mnie odciąga, budzi niewiarę, wątpliwości, iż mogę uczestniczyć w tak ważnym wydarzeniu, jakim jest Męka Twoja; że moja dusza, tak jak i inne, może być uczestnikiem Twego cierpienia, może zanurzyć się w Twojej Męce. Będę, Jezu, ufać Twojej miłości. Nie będę słuchać tych wszystkich myśli, które krążą w mojej głowie, a które prowadzą do wątpliwości, do niewiary. Pójdę ufnie za Twoją miłością, niech ona mnie poprowadzi. Proszę Ciebie, pociągnij moją duszę, moje serce z wielką siłą, z wielką mocą, abym, Jezu, stanął przy Tobie na drodze krzyżowej, nie słuchając już niczego innego, nie zajmując się już niczym innym, ale bym tylko oddał się Tobie, Twemu cierpieniu; abym już tylko otworzył serce na współcierpienie z Tobą. Proszę Cię, Jezu!

***

Dziękuję Ci, Jezu! Odpowiadasz na moje prośby. Zlewasz swoją miłość na nas. Ta miłość wypełnia nasze serca. Ta miłość obejmuje nas. Jesteśmy zanurzani w Twojej miłości, skąpani w niej. Ta miłość z wielką mocą obmywa nas ze wszystkiego, co jest naszą słabością. O, Panie, Twoja miłość leczy nas ze wszystkiego, z każdej rany, z każdego bólu. Leczy nas z naszych słabości. Leczy ze wszystkiego, co nie pozwala nam żyć w zjednoczeniu z Tobą. O, Panie, jakim szczęściem dla nas jest Twoja miłość!

Pragnę, Jezu, podejść bliziutko do Ciebie, być przy Tobie, wtulić się w Ciebie. Chciałbym, Jezu, wtulić się w każdą Twoją Ranę, być w Twoim Sercu. Chciałbym. Jednak, kiedy łączysz mnie ze Sobą i pozwalasz widzieć swoją Mękę, pozwalasz memu sercu doświadczać Twego cierpienia, wtedy Panie, zaczynam bać się. Nie mam sił, Jezu, gdy widzę tak wielkie Twoje cierpienie. Nie zawsze, Panie, potrafię trwać przy Tobie. O wiele łatwiej wydaje mi się jest odmówić jakieś modlitwy w intencji współcierpienia z Tobą, niż prawdziwie trwać przy Tobie z sercem otwartym na Twoje cierpienie i nic nie czynić, tylko kochać. Proszę, abyś dał mi siły. Gdy doświadczysz moje serce łaską, iż będzie doświadczać Twego cierpienia, daj mi siły, abym wytrwał przy Tobie.

Czasami duszom wydaje się, że ci, którzy doświadczają Twoich niezwykłych łask, chociażby Święci, którzy doświadczali łaski zjednoczenia z Tobą w cierpieniu, w Krzyżu, że mieli tak dobrze, że mieli sprawę ułatwioną. Nic bardziej mylnego. Ja wiem, nie należę do Świętych, nie mam w sobie żadnej doskonałości, to pewnie i stąd ta słabość ogromna. Jestem Ci, Boże, wdzięczny za to, czego doświadcza moje serce. Moja miłość do Ciebie wzmaga się, gdy otrzymuję tak wielkie łaski. Ale jednocześnie, Panie, nie mam odwagi, aby pozostać w tych łaskach, aby pozostać z Tobą w Twoim cierpieniu. Wtedy często mam ochotę uciec, bo przeraża mnie wielkość Twego cierpienia. Daj mi siły proszę, aby trwać przy Tobie, aby pozwolić Tobie, byś moje serce napełniał bólem. Daj mi siły, aby nie czynić nic innego, co by ten ból mój zmniejszyło. Daj mi moc, abym trwał z miłością przy Tobie, po prostu kochając Ciebie. Dobrze wiem, że nie mam siły, aby dźwigać Krzyż, że nie jestem odważnym, aby odgonić żołnierzy czy tłum. Nie mam nic, Boże, jestem samą słabością, ale dałeś mi serce, więc ufam, że to serce ma posłużyć czemuś. Serce ma po prostu być przy Tobie. Jedni mają silne mięśnie, inni mają wielką wiedzę, jeszcze inni jakieś zdolności, a ja mam serce. Małe, bo małe, ale to serce położę, Jezu i już go nigdy nie zabiorę. Nie chcę zabrać. Ty zlewaj na moje serce całe swoje cierpienie, a ja ze wszystkich sił będę starał się trwać. Pragnę przyjąć całą Twoją miłość. Pragnę, by Twoje Serce doznało pocieszenia. Pragnę, abyś zobaczył, że są dusze, które przyjmują Twoją miłość, tak obficie rozlewaną w czasie Drogi Krzyżowej. Tylko tyle, Jezu, ale i do tego potrzebuję Twojej mocy. Proszę, abyś mi jej udzielił, abyś mnie pobłogosławił na tej drodze w moich pragnieniach, abyś upewnił moje serce, że to właśnie jest moje powołanie. Pobłogosław nas, Jezu.

Podsumowanie

Coraz bliżej już szczyt Golgoty. Jednocześnie coraz bardziej zbliżamy się do Bożego Serca, coraz bardziej otwieramy się na Jego cierpienie, coraz bliżej jesteśmy istoty uczestnictwa dusz najmniejszych w Dziele Zbawczym. Wczoraj i dzisiaj uświadamialiśmy sobie, iż Jezus zaprasza nas do tego uczestnictwa, zaprasza nasze serca, by otworzyły się na Jego miłość. Zaprasza nie do czynnego działania, ale do miłości. ZAPRASZA NAS, BY BYĆ RAZEM Z NIM OTWARTYM SERCEM, WSPÓŁCZUJĄC Z NIM, KOCHAJĄC GO, TRWAJĄC ODWAŻNIE DO SAMEGO KOŃCA. Widząc Mękę, całą tę sytuację mamy tylko kochać i przyjmować miłość. Mamy pozwolić, by cierpienie Jezusa również objęło i nasze serca i w tym współcierpieniu mamy trwać.

Dusze najmniejsze nie są powołane do tego, by jakąś ilością modlitw zadośćuczynić Bogu za wszystkie grzechy, czy wziąć od Jezusa Krzyż przynajmniej na część Drogi Krzyżowej. Nie są powołane do tego, by ponosić jakieś ciężkie ofiary, stosować pokuty, wyrzeczenia. To wszystko jest dla innych dusz. Dusze najmniejsze mają inną cząstkę – BYĆ Z CIERPIĄCYM JEZUSEM – cząstkę przepiękną, ale wcale nie łatwiejszą, czasami trudniejszą, ponieważ często trudno jest wytrwać z tym, kto cierpi nie mogąc zmniejszyć jego cierpienia, kiedy wydaje się, że w żaden sposób nie możemy pomóc cierpiącemu.

Podczas takiego trwania z Jezusem na Jego drodze, dusza doświadczać będzie różnych rzeczy. Przede wszystkim doświadczy własnych słabości. Zobaczy siebie, prawdę o sobie. A ponieważ kocha, to z ufnością będzie zwracać się do Boga. Na tej drodze, to Jezus pochyli się nad nią, a nie ona nad Nim. Dusza dozna wielkiego miłosierdzia. To doświadczenie jeszcze bardziej ją zbliży do Jezusa i zjednoczy z Nim. Zauważmy, że tak naprawdę cały czas to dusza jest obdarzana. Jej się wydaje, że daje coś Jezusowi, ale to ona otrzymuje od Niego. To jest niezwykłe. Taka jest Boża miłość.

Na tę drogę was zapraszam i błogosławię – W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Zakończenie

Jezus czeka. Jego ramiona są otwarte. Wylewa swoją miłość na wszystkie dusze. NIECH NASZE SERCA POCZUJĄ ZAPROSZENIE, BY BYĆ BLISKO NIEGO. Poczujmy obdarowanie, tak wielkie, tak niepojęte. Niech to obdarowanie pobudzi nas, nasze pragnienia, by trwać z Jezusem, współczuć z Nim, by razem z Nim cierpieć. Niczego innego nie trzeba czynić. Wystarczy, że serca będą gotowe, otwarte, że będą przyjmować miłość i kochać. Tylko tego potrzeba.

Dlaczego człowiek nie może w to uwierzyć? Jak bardzo zmieniłby się świat, gdyby znalazły się dusze, które uwierzyłyby, które przyjęłyby miłość i które by trwały kochając i współcierpiąc? Może pośród nas Jezus znajdzie takie dusze?

Błogosławię was – W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Jedna myśl nt. „Dni skupienia w Gietrzwałdzie

  1. Uświadamiam sobie co oznacza Twoje milczące spojrzenie, pełne miłości i oczekujące mego zrozumienia abym przyjął Twą Miłość i ofiarował Ci ją za tych, którzy nie są w stanie tego zrobić. Niech zrozumienie i pragnienie, które wlewasz w serce uczyni je wolnym i zdolnym do przyjęcia Twojej Miłości a rozważanie Twej Męki udzieli mi mocy i światła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>