Rozważania

Nr. 84  Wniebowstąpienie Pańskie

Apostołowie spędzili z Jezusem trzy lata.
Przez te trzy lata wydawało im się, że kochają Jezusa i że Go znają. Byli
przeświadczeni o tym, iż pójdą z Nim wszędzie, że nigdy Go nie opuszczą. A
potem była Męka – doświadczenie cierpienia i śmierci Jezusa. Straszliwe
doświadczenie! To cierpienie przemieniło ich. Oni doświadczyli samych siebie,
tego, jacy są naprawdę. Potrzebne było to doświadczenie, aby mogli stanąć w
prawdzie, aby mogli sobie uświadomić tak naprawdę, jakie są ich uczucia w
stosunku do Jezusa? Na ile wierzą? Na ile to, co do tej pory uznawali za
prawdę, na ile wszystkie ich pragnienia, dążenia były osadzone na prawdzie, a
na ile tylko na takich płytkich porywach serca? 
Po Zmartwychwstaniu Jezus znowu ukazywał
się Apostołom.
Już inaczej doświadczali Jego obecności i ich serca po
przeżytych doświadczeniach inaczej zaczęły patrzeć na Jezusa. Ich miłość się
pogłębiła. Oni czuli coraz większą więź z Jezusem, więź prawdziwą. To już nie
byli ci sami Apostołowie. To nie byli ci, którzy nie rozumiejąc zbyt wiele szli
za Jezusem, mając w głowach własne wyobrażenia o tym, Kim jest Mesjasz. To już
nie była realizacja ich różnych własnych pragnień, dążeń; nie realizowali już
swoich pomysłów. Ich miłość była dojrzała. To nie znaczy, że wiedzieli już
teraz wszystko i wiedzieli, co ich czeka. Oni nadal nie wiedzieli, co będzie,
ale dojrzeli w swojej miłości do Jezusa i teraz czuli szczególną więź z Nim,
więź zakorzenioną gdzieś głęboko w sercu. Nadal byli w takim roztargnieniu, co
będzie dalej. Ale póki Jezus jeszcze się ukazywał żyli Jego obecnością. Ufali,
że Jezus wszystko załatwi, wszystkim się zajmie.
Spróbujmy dzisiaj zdać sobie sprawę z tego,
Kim jest dla nas Jezus, przeanalizujmy pokrótce swoją relację do Niego.
Aby
wejść w doświadczenie Wniebowstąpienia Jezusa, trzeba kochać Go i to kochać
głęboką miłością. Zawsze, by zrozumieć, trzeba kochać. Tak więc, dzisiaj
uświadommy sobie swoją miłość do Niego. Postarajmy się wejść między Apostołów.
Oczyma duszy zobaczmy Ziemię Świętą, Apostołów. Spróbujmy w duszy przenieść się
do tamtych miejsc. Wyraźmy przed Bogiem taka wolę, iż pragniemy teraz, ten czas
spędzić wraz z Apostołami, wraz z Jezusem, gdy spędzał ostatnie chwile ze
swoimi umiłowanymi, wybranymi uczniami na ziemi. Zobaczmy i to wzniesienie,
poczujmy, jak wieje delikatny wietrzyk, słońce wznosi się ku górze coraz
bardziej, staje się coraz bardziej palące. 
Wraz z uczniami za Jezusem powoli wchodzimy
na Górę.
Idziemy miedzy drzewami oliwnymi. Te większe, starsze dają cień i
z przyjemnością chronimy się pod te drzewa, doświadczając chłodu cienia. Ale
idziemy powoli w górę, a więc co rusz i słońce swoimi promieniami dotyka naszej
twarzy, ogrzewa nas. Serca Apostołów i nasze serca przeczuwają, iż będzie to
jakaś ważna chwila. Jezus spogląda na nas, ogląda się na wszystkich, uśmiecha
się i idzie dalej. Jest bardzo gorąco. Dosyć trudno wchodzi się w takim upale
na wzniesienie. Idziemy dosyć długo. Na chwilę zatrzymujemy się, siadamy pod
drzewami, odbieramy cień. Trzeba chwilę odpocząć. Napawamy się tym chłodem,
cieniem. 
Jezus też usiadł i patrzy na nas. Jego
wzrok jest pełen miłości, twarz bardzo pogodna, jasna. Ileż dobra bije z tej
Twarzy!
Z radością patrzymy w Jego oczy. Sercem czujemy, że wydarzy się coś
bardzo ważnego. A Jezus mówi o miłości. To Jego ostatnie pouczenia. Mówi o
miłości wzajemnej, o tym, byśmy się kochali nawzajem tak, jak On nas umiłował.
Mówi o miłości między Ojcem i Synem. Wskazuje nam tę relację jako wzór. My
uświadamiamy sobie, jak jeszcze wiele brakuje naszym sercom do takiej miłości.
Ale Słowa Jezusa, Jego wyraz twarzy, oczy nie osądzają nas, choć Jezus zna
serca. Jego sposób mówienia i patrzenia na nas wywołuje u nas pragnienie
sprostania Jego oczekiwaniom, pragnienie kochania rzeczywiście prawdziwie tak,
jak On kocha.
Jezus znowu Jezus wstaje. I my wstajemy i
zaczynamy powoli iść dalej.
Patrzymy na siebie nawzajem. Widać w naszych
spojrzeniach oczekiwanie, co takiego się wydarzy. A jednocześnie w serca
wchodzi rodzaj niepokoju. Serca zaczynają przeczuwać, iż to ostatni moment,
ostatnia chwila – czas rozstania. Teraz wchodząc na tę Górę za każdym krokiem
zaczynamy odczuwać, iż jesteśmy bezradni, jak dzieci. A Ten, Który jest i
Nauczycielem, i Ojcem, i Opiekunem, wszystkim dla nas, On prawdopodobnie
odejdzie. Każdy krok zbliża nas do tego momentu. Z każdym krokiem czujemy się
coraz bardziej bezradni tak, jakby Jezus już nas opuścił. Teraz dopiero coraz
trudniejszy wydaje się każdy krok, coraz cięższy. Chcielibyśmy powstrzymać
Jezusa, aby nie wchodził na Górę, choć to nielogiczne. Wydaje się nam, że w ten
sposób odsuniemy od siebie moment rozstania. Tak jak dziecko, które
powstrzymuje mamę, która musi wyjść z domu, aby załatwić jakieś sprawy. Dziecko
trzyma mamę za sukienkę, łapie za ręce, bo chce zatrzymać. Dla dziecka liczy
się ten moment, jest najważniejsza ta dana chwila i ono całym sobą wyraża wręcz
rozpacz właśnie z tego powodu, że mama za chwilę wyjdzie i jej nie będzie. Ono
teraz chce być z nią. Dziecko nie myśli o przyszłości, o tym, że mama wróci za
pół godziny ze sklepu; ono teraz przeżywa rozpacz. 
I w nas jest takie dziecko. Im bardziej
zbliżamy się do miejsca, w którym się rozstaniemy z Jezusem, tym smutek,
poczucie bezradności, osamotnienia i to wielkie pragnienie, by Jezus nie
odchodził – wszystko to wzrasta.
Chcielibyśmy Go zatrzymać, chwycić za
rękę, nie pozwolić iść dalej. Nasze serca pokochały Go. Tyle czasu jest z nami.
Dał swoje życie, a my w nim uczestniczyliśmy. Teraz nam, tak jak apostołom
przychodzą na myśl różne momenty, kiedy Jezus zapraszał do kolejnych wydarzeń
ze swego życia, kiedy mogliśmy uczestniczyć w Jego nauce, w Jego działalności,
we wszystkim. Przeżywaliśmy wraz z Nim Jego agonię, razem z Apostołami
składaliśmy Go do Grobu i razem świętowaliśmy Poranek Zmartwychwstania. Nasze
serca przywiązały się do Niego, pokochały Go. Czujemy, że jest całym sensem naszego
istnienia, to On jest naszym życiem. Nasze serca biją dzięki Niemu. Dzięki
Niemu wszystko się dokonuje w nas. Chcielibyśmy tak, jak dziecko wołać: Nie
chcę! Nie odchodź! Nie pozwalam! Dlaczego?
Ale to dzieci tak wołają, dorośli się krępują, choć chcieliby tak samo
zawołać. 
Dochodzimy już na miejsce. Na chwilę
jeszcze siadamy, aby odpocząć. Niektórzy w cieniu, niektórzy na słońcu, ale to
teraz nie jest istotne. Wszystkie oczy skierowane są na Jezusa i wszystkie
serca biją mocniej. Bardzo dobrze czujemy, że nadeszła już ta chwila. Jezus
jakby trochę spoważniał. Jego oczy uśmiechają się, patrzą z miłością, ale twarz
spoważniała. I mówi do nas: 
Dzieci,
za chwilę odejdę do Ojca. Razem z wami chodziłem, nauczyłem was wszystkiego.
Przeżyliście wraz ze Mną Moją Mękę i Śmierć, i Zmartwychwstanie. Cierpienie
było potrzebne, byście zrozumieli sens przyjścia Mesjasza. Teraz jest czas, aby
wasze serca umocnił Mój Duch. Ja odejdę, ale nie pozostaniecie sami. Mój Duch
obecny będzie w was i poprzez was będzie działał, dokonywał różnych znaków,
zaświadczy, iż nadal Jestem obecny poprzez Ducha Mojego. Jestem obecny pośród
was! Do tej pory żyliście dla siebie. Napełnialiście się Moją miłością, Moją
obecnością, Mną. Czas, by podzielić się ta miłością z innymi. Zanim jednak
wyruszycie, by głosić wielkie Dzieło Zbawienia, by głosić innym ludziom
Zmartwychwstanie Jezusa, oczekujcie na Mojego Ducha, na Pocieszyciela, który
sprawi, że wasze serca przestaną się smucić i trwożyć, a napełnią się wielką
odwagą, wypełnią się miłością, napełnią się mądrością. Z waszych serc popłynie
Moja nauka, która rozprzestrzeni się na całą ziemię. Nie płaczcie, bo będę z
wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Błogosławię was, Moje
dzieci.


<-- Powrót