Rozważania

Nr. 52  „Jezus (…) czterdzieści dni przebywał w Duchu na pustyni” (Łk 1,4-13)

Jezus wyszedł
w Duchu na pustynię i przebywał tam przygotowując się do wypełnienia misji
danej Mu przez Ojca.
Niektórzy mówią, że pustynia obnaża człowieka, pokazuje człowiekowi,
jakim jest naprawdę. Jest swego rodzaju sprawdzianem dla człowieka. Jest coś
właśnie z tych powiedzeń. Prawdziwie człowiek na pustyni zaczyna doświadczać
samego siebie, doświadcza swoich niemocy, swojej ograniczoności, słabości. Wobec
pustyni człowiek okazuje się bardzo mały. 
Nie bez
przyczyny właśnie dzisiaj na początku Wielkiego Postu czytany jest fragment o
Jezusie modlącym się przez 40 dni na pustyni
(Łk 1,4-13). Jezus wyszedł sam.
Nie miał przy sobie przyjaciół. Nie zabrał ze sobą całego ekwipunku. Nie wziął
namiotu, plecaka, walizki, nie wziął żadnych urządzeń na baterie, aby nieco
sobie ułatwić życie. Na pustynię wyszedł sam, bez niczego, bez żadnych
sprzętów, ani rzeczy, które w jakikolwiek sposób miałyby Mu ten czas pomóc
przeżyć. 
To ważna
wskazówka dla każdego z nas.
Właśnie rozpoczął się nowy okres liturgiczny. Od
samego jego początku mówimy o tym, iż ważne jest dla duszy, aby odpowiednio
przygotowała się do Triduum Paschalnego. Aby tak przygotowała swoje serce, by
mogła podczas tych najważniejszych wydarzeń otwartym sercem spotkać się z
Bogiem i zobaczyć, doznać niezwykłej Bożej miłości. By na nowo mogła przeżyć tę
miłość, zachwycić się nią, zadziwić, by mogła zrozumieć wymowę tych
najważniejszych wydarzeń i przyjąć sercem. Dzisiaj Jezus pokazuje nam, w jaki
sposób należy przygotowywać się właśnie do najważniejszych wydarzeń życia.
Najważniejszymi wydarzeniami w życiu ziemskim Jezusa było to, co służyło Dziełu
Zbawczemu, a więc męka i śmierć Jezusa na Krzyżu, potem Zmartwychwstanie.
Zastanówmy się, co jest najważniejszym zadaniem naszego życia, powołaniem naszym,
do którego też należałoby się przygotować?
Najważniejsze
jest to, co decyduje o wieczności.
Najważniejsze jest to, co wprowadza w tę
wieczność. Zatem patrząc na swoje życie spróbujmy rozważyć, jakie sprawy i
zdarzenia prawdziwie prowadzą nas do tej wieczności, a które z nich przybierają
wręcz odwrotny kierunek, prowadząc nas gdzie indziej? Czy rzeczywiście
wszystkie nasze poczynania, wysiłki i starania idą ku temu, by przyjąć
zbawienie? Czy nasza codzienność, relacje z bliskimi zbliżają nas do
wieczności? 
Gdyby tak
szczerze i uczciwie rozpatrzyć każdy dzień
, każdą godzinę, wszystkie postawy,
zachowania, działania, dążenia okazałoby się, że człowiek postępuje tak, jakby
został pozbawiony zupełnie rozumu, bowiem zajmuje się tym, co nie przyniesie mu
wieczności. Zajmuje się przede wszystkim sobą, a sam sobie tej wieczności nie
jest w stanie zapewnić. Zajmuje się zaspokajaniem swoich potrzeb, swoich upodobań,
sprawianiem sobie przyjemności, stawianiem na swoim, egzekwowaniem swoich praw.
Człowiek zajmuje się przede wszystkim sobą, a przecież to nie on jest źródłem życia
wiecznego. 
I cóż z tego,
że postawisz na swoim, że twoje zdanie zostanie uznane?
Cóż z tego, że
osiągniesz taki, czy inny sukces? Cóż z tego, że dopniesz swego? Cóż z tego, że
otoczony jesteś pięknymi rzeczami, przedmiotami, że urządzisz sobie życie tak,
jak ty tego chcesz, według swojego gustu? Cóż z tego, że masz wewnętrzne
zadowolenie, satysfakcję, że własną pracą, własnym wysiłkiem osiągnąłeś coś? I
cóż z tego? Czy to wprowadza ciebie w wieczność? Pomyśl! Gdyby teraz ciebie Bóg
chciał wyprowadzić na pustynię, o jakich zabezpieczeniach byś pomyślał?
Pierwszą myślą prawdopodobnie byłoby to, co ze sobą zabrać? No właśnie.
Najlepiej jeszcze obejść wszystkie sklepy, żeby kupić wszystko to, co jest na
baterie, bądź też skorzystać z baterii solarnych, aby jak najlepiej na tej
pustyni się urządzić. Nie. Bóg chce cię wyprowadzić na pustynię, ale bez tych
wszystkich twoich zabezpieczeń, plecaków, walizek, bez niczego. Bóg chce
wyprowadzić ciebie na pustynię, abyś został ogołocony, aby była tylko pustynia
i ty. Aby było piekące słońce, aby nie było tam pożywienia, ani wody. Abyś
musiał w końcu stanąć przed Bogiem sam i się z Nim spotkać. 
Nawet my,
dusze, które już są prowadzone przez dłuższy czas na drodze formacji
, które już
wiele rzeczy wiedzą i starają się żyć otrzymywanymi pouczeniami, nie potrafimy w
takim zupełnym ogołoceniu stanąć przed Bogiem. Zawsze ze sobą mamy coś. I to
coś w pewnym stopniu pomaga nam troszkę się zasłonić, troszkę zająć czas. A Bóg
chce, abyśmy się nie zajmowali niczym, ale stanęli przed Nim. 
Są dusze,
które rzeczywiście specjalnie wychodzą na pustynię
, aby tam żyjąc w samotności,
ale mając przed sobą Najświętszy Sakrament adorować Boga. I ich czas, ich
wysiłek jest skierowany głównie na to, by trwać przed Bogiem. Każdy z nas miewa
czasami takie pragnienia, by wszystko zostawić i chociaż na krótki czas być
przed Najświętszym Sakramentem, by spotkać się z Bogiem. Wiedzmy, że te dusze,
które autentycznie wychodzą na pustynię i tam próbują żyć głównie adoracją
Najświętszego Sakramentu, przeżywają trudne chwile, bo rzeczywiście nie mają
tam nic, co by im troszeczkę Boga zastąpiło, urozmaiciło im życie. Chcą, czy
nie chcą, po prostu stają przed Bogiem i doświadczają straszliwej swojej
niemocy. Naraz okazuje się, że jest to bardzo, bardzo trudne, że człowiekowi
bardzo ciężko jest po prostu być przed Bogiem, pozostawiając wszystko za sobą.
Ileż walk wewnętrznych muszą przejść takie dusze? Same ze sobą muszą walczyć,
aby wytrwać, nie uciec, ponieważ to stanięcie przed Bogiem bez żadnych rzeczy,
zabezpieczeń, przyjemności, bez niczego, w takim ogołoceniu jest
najtrudniejsze. Człowiek musi zmierzyć się sam ze sobą.
W jaki sposób my
możemy realizować to wyjście na pustynię
nadal prowadząc życie z rodziną,
pracując, wypełniając swoje obowiązki? To wyjście na pustynię jest porzuceniem
wszystkiego, co czasami wbrew pozorom przeszkadza duszy w spotkaniu się z
Bogiem. Zatem spróbujmy codziennie analizować to, co robimy pod kątem, na ile
to, co robię jest rzeczywiście np. konieczne, jest moim obowiązkiem, z którego
muszę się wywiązać, jest moją pracą, na ile natomiast niektóre z tych czynności,
zabiegów, niektóre z tych realizowanych pragnień służy zaspokojeniu pewnych naszych
potrzeb, naszych prywatnych dążeń, naszych przyjemności, zaspokojeniu naszego
poczucia wartości, na ile to, co czynimy ma podnieść w naszych oczach naszą
wartość, na ile realizujemy samych siebie w naszych poczynaniach? Jeśli
podejdziemy do tego bardzo rzetelnie, uczciwie, zobaczymy jak wiele rzeczy robimy
ze względu na siebie. Nie dlatego, że jest to życiowo konieczne, że jest to nasza
praca, nasz obowiązek, ale dlatego, że zaspokajamy nasze pragnienia, ambicje, nasze
poczucie wyższości. 
To jest
trudne, ale kiedy człowiek podejmie ten trud,
zobaczy samego siebie w świetle
pustyni, to już coś zyskał. Jednak oprócz tego, że zobaczy się w sobie różne
rzeczy, potrzeba jeszcze siły, by rezygnować. I to jest również bardzo trudne.
Czasem w pierwszym odruchu dusza rzeczywiście rezygnuje z takiej, czy innej
przyjemności, z takiej czy innej sprawy, przyzwyczajenia. Ale w tej rezygnacji
trzeba trwać i to też okazuje się chwilami nie do przeskoczenia. Wtedy
pojawiają się różne myśli: w sumie dlaczego? po co? chociaż ten jeden raz sobie
pozwolę; właściwie czy to ma sens? czy to coś da? i tak się nie zmieniłem; a
przecież to nie zaszkodzi; co pomyślą inni? jak zareagują? właściwie dlaczego
nie miałabym, nie miałbym tak postąpić, czy tego zrobić, to sobie wziąć? z tego
skorzystać ten jeden raz, potem znowu wrócę na pustynię. 
Na pustynię
trzeba wyjść daleko.
Nie na jej obrzeża, żeby można było w razie czego powrócić
do swojego domu. Pustynia, na którą wyszedł Jezus, to pustynia skalista,
pustynia ciągnąca się kilometry. Kiedy wychodzimy na taką pustynię, kiedy musimy
wspinać się na góry, schodzić, przechodzić, nie ma tej możliwości, że skoczę na
chwilę do domu, wypocznę i wrócę z powrotem, aby znowu być na pustyni. Ten trud
poniesiony na to, by na tę pustynię wyjść i przejść taki szmat drogi wspinając
się, schodząc, doświadczając różnych nawet niebezpiecznych sytuacji, to
wszystko, ten trud poniesiony nie może być zniweczony później powrotem. Drugi
raz już nie wyjdziesz na pustynię, znasz ten trud, wiesz ile cię kosztowała,
już nie będzie ci się chciało znowu podejmować ten wysiłek. Sam powrót na
pustynię zresztą też wymaga czasu. 
Od początku
Wielkiego Postu mówimy o wypełnianiu takich trzech warunków: o modlitwie,
poście i jałmużnie.
Mówiliśmy o tym, czym jest modlitwa, post, jałmużna w
odniesieniu do Jezusa i w jaki sposób mamy się wzorować na Nim. To wyjście na
pustynię jest rodzajem postu, ponieważ człowiek rezygnuje z siebie, nie karmiąc
samego siebie niczym, czym karmił do tej pory swoją duszę, swoje serce, swoją
psychikę, wszystko, co się z tym wiąże. Do tego potrzeba łaski. Bez tej łaski
nie da się pozwolić na ogołocenie samego siebie. Zawsze w sercu człowieka jest
rodzaj samoobrony, zawsze człowiek instynktownie broni swojego życia, zdrowia,
siebie samego. Takie ogołacanie często wywołuje sprzeciw w człowieku gdzieś
wewnątrz, broni się przed tym. Potrzeba Bożej łaski, która da siłę, by na tę
pustynię wyjść, by pozwolić na to ogołocenie, by zrezygnować z samego siebie,
by jednocześnie na tej pustyni trwać przed Bogiem, próbować się z Nim spotkać,
co też jest trudne, wymaga czasu, wymaga wysiłku, samozaparcia, wytrwałości,
wymaga również odwagi, bowiem człowiek przechodząc przez kolejne etapy musi
stanąć oko w oko z prawdą o sobie tak bolesną, tak bardzo obnażającą nędzę
ludzką.
Niejedna dusza
do tego momentu doszła, a potem zawróciła,
ponieważ łatwiej jest, przyjemniej
jest prowadzić takie życie, jakie się prowadzi, taką formę modlitwy, jaką
człowiek się modli, bez głębszego zaangażowania, bez świadomości swojej nędzy,
bez wysiłku, by pomimo tej nędzy, pomimo tej prawdy zatrważającej serce zaufać
Bogu, stając przed Nim. Do tej prawdy o sobie jeszcze nie dotarliśmy, ale warto
spróbować. Bez przekroczenia tego progu trudno nawet jest mówić o dalszym
rozwoju duchowym, trudno jest mówić o dążeniu do doskonałości, o prawdziwej
formacji, o zjednoczeniu z Bogiem.
Bóg zaprasza
każdego z nas na pustynię,
zaprasza do ogołocenia, zaprasza do rezygnacji ze
wszystkiego, zaprasza do spojrzenia na siebie, odważnego spojrzenia, zaprasza
do wytrwałości w tym dążeniu do prawdy. A wszystko po co? Po to, abyśmy mogli
zrealizować swoje życiowe zadanie, abyśmy mogli jak najlepiej wypełnić misję,
tak jak Jezus, byśmy mogli prawdziwie osiągnąć wieczność. I w tej wieczności
cieszyć się ogromną bliskością Boga. 
Nie znaczy to,
że jeśli na tę pustynię nie wyjdziemy i nie wytrwamy
, to Pan Bóg nam miejsca w
Niebie nie da. Bóg zapragnął nas mieć blisko Siebie, a więc pragnie naszego
życia w ogromnej bliskości Jego Serca. Owszem można również być w Niebie, być
świętym i żyć niekoniecznie tak blisko, a jednak być szczęśliwym. Bóg napełnia
szczęściem każdą duszę, którą przyjął, którą uświęcił. Każda dusza napełniona
jest szczęściem po brzegi. Tyle, że rozmiar tych dusz jest różny. To wzrost
duszy na ziemi niejako sprawia później jak wiele Bóg musi wlać szczęścia w
duszę. Dusza o słabym rozwoju napełnia się po brzegi kropelką szczęścia, ale
jest szczęśliwa. W Niebie nie ma innych dusz. Ale dusza, która na ziemi
wzrasta, rozwija się, może potrzebować już kilku wiader, całe cysterny, a może
baseny. Czy będziemy zatrzymywać się na tej kropelce, czy może odważymy się
pomarzyć o całym oceanie? Bóg pragnie dla nas oceanu.
Połóżmy swoje
serca na Ołtarzu,
prosząc, by Bóg napełnił je łaską, byśmy mogli zrozumieć tę
wielką potrzebę wyjścia na pustynię, byśmy zapragnęli, byśmy mieli siły wyjść,
a potem byśmy mieli siły na tej pustyni wytrwać, byśmy pozwolili na ogołocenie,
byśmy potrafili przyjąć prawdę o sobie, by ta pustynia nas przemieniła.
Dziękczynienie
O mój Jezu!
Przychodzisz do nas Ty Doskonały, Święty. Przychodzisz do nas dusz bardzo
słabych. Czasem bardzo mocno doświadczamy swoich słabości, one nas przygniatają
do ziemi. A jednak nasze poznanie samych siebie jest znikome, jeszcze nie
rozumiemy, jak bardzo jesteśmy słabi. Jeszcze nie znamy siebie. Dlatego
zapraszasz nas na pustynię. Na pustyni człowiek może stanąć sam przed sobą.
Twoje zaproszenie wywołuje w naszych sercach pewien niepokój, czy na pewno
chcemy dojść do tej prawdy, czy mamy w sobie taką odwagę, czy mamy siły, a
przede wszystkim, czy mamy na tyle chęci, by to zrobić. Prosimy więc, abyś
pomógł nam, tak jak pomagasz nam we wszystkim zawsze powtarzając, że my mamy
podjąć ten wysiłek, a Ty będziesz dokonywał reszty. Naszym wysiłkiem jest teraz
ta prośba, abyś nam pomógł wyjść na pustynię, abyś dał naszym sercom odwagę,
abyś przemył nasze oczy, abyś pomógł nam nie uciec z pustyni. Udziel nam
prosimy swojego Ducha, który nas poprowadzi. 
Jezu! Twoja
miłość do stworzenia jest tak ogromna, że pokonałeś wszystko tutaj na ziemi,
aby ta miłość została objawiona, aby zwyciężyła. Tą miłością obdarowujesz nas,
abyśmy żyli wiecznie. Pragniemy tę miłość przyjmować, pragniemy dążyć do
wieczności, ale słabości nasze przygniatają nas do ziemi. Potrzebujemy Twojej
miłości, aby mieć siłę, aby wiedzieć, aby mieć lepszą perspektywę patrzenia,
aby iść. Jednak nawet serc nie możemy otworzyć, aby tę miłość przyjąć. Prosimy,
dotykaj naszych serc, by otworzyły się na Twoją miłość. Prosimy, dotykaj serc,
aby przyjęły miłość. Dotknij serc, aby tą miłością żyły nasze serca. Pomóż nam
w ten sposób dążyć do zrealizowania naszego powołania. Pomóż nam w ten sposób w
dążeniu do wieczności. Udziel nam, prosimy, swojego Ducha.
Dziękujemy Ci
Jezu za to, że rzeczywiście dotykasz naszych serc. Dziękujemy, że Twoja łaska
dotyka naszych oczu, uszu. Dziękujemy Ci za to, co czynisz w nas. Dziękujemy Ci
za Twoją żywą obecność, za to, że zawsze odpowiadasz na nasze modlitwy. Nigdy nie
jesteś głuchy. Dziękujemy Ci! Jesteś! Kochasz! Przenikasz! Wybacz słabości
nasze. Nie potrafimy docenić, ale ufamy, że z czasem nasze małe serca
napełnione Twoją łaską zaczną lepiej widzieć. Będziemy mogli wtedy pełniej
Ciebie uwielbić. Teraz chcemy połączyć się z Aniołami, ze Świętymi w Niebie, by
razem z nimi Tobie podziękować. Udziel swojego Ducha, by popłynęła z naszych
serc pieśń uwielbienia. Udziel nam prosimy swojego Ducha. 
Dziękujemy Ci
za wszystko, czym obdarzyłeś nas, co służy nam, dzięki czemu możemy iść Twoją
drogą. Dziękujemy Ci za wskazania. Dziękujemy za to wyróżnienie. Oczekujesz
więcej od nas. Prosimy, abyś pobłogosławił nas w ten sposób, dając na czas
Wielkiego Postu swoją łaskę, która pomoże zrealizować to, o czym mówisz, czego
oczekujesz. Daj swoje błogosławieństwo, byśmy się utwierdzili w tym
przekonaniu, że będziesz z nami. Daj swoje błogosławieństwo, byśmy ufali,
wierzyli. Udziel nam, prosimy, swego błogosławieństwa.
Konferencja
Najważniejsza
jest miłość.
Cokolwiek człowiek realizuje w swoim życiu, ważne jest, aby czynił
to z miłością i aby intencją była miłość. Choćby to były największe dzieła, nie
powodowane, nie kierowane i nie czynione z miłością, upadną wcześniej czy
później. Choćby te dzieła wydawały się najbardziej święte, jeśli intencją nie
jest czysta miłość i jeśli nie czynione są z miłością, nie odniosą
spodziewanego skutku, nie będą świętymi dziełami i rozpadną się. Miłość
jest jedyną siłą twórczą; siłą, która daje prawdziwe życie wszystkiemu i
wszystkim, a więc ludziom, ale i dziełom. To miłość sprawia, że dzieła te niosą
dobro i promieniując nim, rozprowadzają tę miłość na wiele, wiele dusz.
Miłość, która jest w intencji dzieła obejmuje całe rzesze dusz. Mówiliśmy
już wielokrotnie o łączności w Kościele; o tym, że cokolwiek dzieje się z
jedną duszą, ma swój wydźwięk w innych. Podobnie jest z dziełami.
W okresie
Wielkiego Postu Bóg wzywa nas do modlitwy, postu i jałmużny.
Daje w tym
kierunku pouczenia, wskazania, zaprasza na pustynię i wyjaśnia, na czym ona ma
polegać. Jednak ważne jest, aby w tych wszystkich staraniach nie zapominać o
samej istocie, a jednocześnie o celu. A tym jest miłość. Można wyjść na
pustynię, można podejmować post, jałmużnę, modlitwę; można czynić wiele. Jednak
jeśli w sercu człowiek nie dąży do miłości i nie kieruje się nią, owoce
jego działań też pozbawione będą miłości i nie przybliżą duszy do wieczności.
Otrzymujemy
bardzo wiele pouczeń.
Staramy się do nich stosować. Jest to rzeczywiście bardzo
ważne, by na bieżąco czytać przesyłane pouczenia, rozważać je i starać się
wprowadzać je w życie. Jednak trzeba być przy tym bardzo czujnym, aby nie było
to celem samym w sobie, by nie zagubić gdzieś po drodze tego najważniejszego celu,
jakim jest miłość. Z jednej strony należy dążyć do wypełniania Bożych
oczekiwań, z drugiej zaś  – musi być to
wszystko czynione z miłości. Inaczej dusza nie wzrasta, a wręcz odwrotnie –
podąża ku zupełnie innemu celowi. 
Wychodząc na
pustynię, stając przed Bogiem,
próbując trwać przed Nim, przed Jezusem
Eucharystycznym – chociażby w kaplicy, gdzie wystawiony jest Najświętszy
Sakrament od rana do wieczora; klękając przed Jezusem, podejmując takie
postanowienie, że chciałoby się codziennie być i adorować, w pewnym momencie
poczujemy się w środku puści. Zabraknie słów, wydawać się nam będzie, że to nie
ma sensu, bo nie potrafimy się modlić. W takich chwilach duchowych zmagań ze
swoja słabością ludzie przyjmują różne postawy – jedni przerywają modlitwę,
wychodzą, czasem zupełnie rezygnują z przychodzenia na adorację, inni próbują
zostać. Jeszcze inni robią to „na siłę”, bo słyszą, iż należy to czynić. Powoli
gubią samego Boga. Wysiłki wkładają w to, żeby wytrwać – pół godziny, godzinę,
a tracą istotę tego, po co w ogóle przyszli. Aby to nie zdarzyło się podczas naszych
prób trwania na pustyni, dobrze byłoby stale przypominać sobie, iż przychodzimy
do Jezusa z miłości, chcemy Go adorować, pragniemy towarzyszyć Mu w Jego męce. 
Nie należy
mylić tego poczucia pustki, tego stanu
kiedy dusza się zniechęca i nieraz
rezygnuje z innym stanem – kiedy Bóg zasłaniając niejako łaskę, pozwala duszy
doświadczyć pustki, osamotnienia, tego, że ona niczego, dosłownie niczego nie
czuje i odnosi wrażenie, jakby Boga nie było. Pan taką duszę przygotowuje
wcześniej i ona w głębi swojego serca ma wiarę. I to co Bóg złożył w jej głębi,
trzyma ją przy Nim, pomimo tego, że nie doświadcza, nie ma ani odrobiny pomocy
– takiej namacalnej: żadnych doznań, rozkoszy, żadnego doświadczenia obecności
Bożej. Mówimy o takim zdarzającym się właściwie każdej duszy doświadczeniu
własnej niemocy trwania przed Bogiem. W takich chwilach warto sobie
przypomnieć: przyszedłem tutaj po to, aby z miłości do Jezusa po prostu z Nim
trochę pobyć – by nie czuł się samotny, by mógł oprzeć się na mnie, choć nie
mogę wiele Mu pomóc. 
Dusza jest
słaba i tak naprawdę to ona przychodząc do Jezusa, potrzebuje pomocy.
Ale jej
nastawienie – to wyjście z siebie, by być dla Jezusa –  jest bardzo istotne. To jest ten moment
dawania siebie, choć na bardzo małą skalę. W ogóle nie ma żadnego porównania do
ofiary Jezusa, ale jest to bardzo ważne. Jezus jest wielki, nieskończony i Jego
ofiarowanie jest dokładnie takie jak On. Nasze ofiarowanie może być tylko
takie, jakimi my jesteśmy, a więc niewielkie. Jednak istota tkwi w tym, iż
Jezus ofiarowuje się cały – nie tylko Ciało, ale i Duszę, Ducha, psychikę. 
W naszym
wyjściu na pustynię, w poście, modlitwie, jałmużnie chodzi właśnie o to
całkowite ofiarowanie siebie.
Jeśli podczas takiej adoracji ty dasz całego
siebie, ze wszystkich sił będziesz starał się trwać przed Bogiem i kochać,
odrzucać niepotrzebne myśli; jeśli w to swoje trwanie włożysz całego siebie, to
w tym momencie, na tę chwilę będzie to twoje całkowite ofiarowanie. I tak jak
ofiarowanie się Jezusa przyniosło zbawienne skutki dla całej ludzkości, tak i
twoje ofiarowanie też przyniesie owoce – nie tylko tobie, ale i innym duszom w
Kościele. 
Jednak cały
czas należy pamiętać o miłości.
To niezmiernie ważne, aby wciąż uświadamiać
sobie, iż czynię to z miłości. Klękam przed Jezusem, bo kocham; pragnę trwać
przed Nim, bo kocham; chcę dać Mu siebie, bo Go kocham. Pomimo, że nic nie
czuję, że zaczyna wydawać mi się już to bez sensu, chcę pozostać – dla Niego,
nie dla siebie; dla Niego, bo Go kocham. 
Dusze często
uciekają przed tym doświadczeniem pustki i bezsensu trwania dlatego, ze zależy
im na sobie.
A przecież przychodzimy do Jezusa, klękamy dla Niego, jesteśmy
przy Nim, żeby Go wesprzeć. Nie jest ważne więc to, jakie jest nasze
samopoczucie, czy doświadczamy słodyczy Bożej obecności, czy nie czujemy
niczego, a wręcz ciemność panuje w naszej duszy. Nie przyszliśmy dla własnych
rozkoszy, ale dla Jezusa. 
Całkowita
rezygnacja z siebie, ofiarowanie swojego czasu, wysiłku, zmęczenia, swych  myśli i serca Jezusowi.
I próba uświadamiania
sobie, że jest się przed Bogiem, choćby się tego  nie czuło. Wtedy dokonuje się to, czego Bóg
oczekuje szczególnie podczas Wielkiego Postu, a więc modlitwa, post
i jałmużna. Jesteśmy przed Bogiem, modlimy się, rezygnujemy z siebie
(post) i ofiarowujemy siebie Jemu (jałmużna). Zazwyczaj przychodzi w pewnym
momencie ta myśl, że to chyba nie ma sensu, tracę tylko czas, w którym mógłbym
zrobić to czy tamto. Wcześniej zaplanowałeś ten czas, zdecydowałeś, że
poświęcasz go Bogu – z miłości. Odrzucaj więc te wszystkie wątpliwości, które
przychodzą do ciebie podczas modlitwy. Odrzucaj wszystkie myśli, które będą się
narzucać: o rodzinie, obowiązkach, przeróżnych sprawach, które miały miejsce
tego dnia. Będą przypominały się wydarzenia, sytuacje, różne obrazy. Staraj się
to odrzucać. Ten czas przeznaczyłeś dla Kogoś innego. Na samym początku, od
razu przyjmij, że nie będzie to łatwe. 
Doświadczenia
związane z adoracją już mamy.
Staramy się często adorować Jezusa. Nie jest to
nic nowego dla nas. Jednak czas Wielkiego Postu tak szczególnie przybliża tę
potrzebę bycia przed Bogiem. Po to, by zbliżając się do Niego, poznawać Jego
miłość i przygotować się lepiej do Triduum Paschalnego. Jeśli zawiodą
wszystkie inne argumenty, myślmy właśnie o tym. Z miłości do Jezusa chcę się
jak najlepiej przygotować, by spotkać się z tą Miłością tak szczególnie jak
nigdy dotąd. Owszem, można z Jezusem umęczonym spotykać się codziennie,
rozważać Drogę Krzyżową, odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jednak nie
można lekceważąco podchodzić do Triduum Paschalnego. Ma to miejsce raz do roku
i jest naznaczone szczególnym błogosławieństwem Nieba. To nie jest zwykły czas,
nawet nie taki jak każdy inny piątek, jak godzina trzecia po południu każdego
dnia. Dzięki Duchowi Kościół wchodzi w czas Wielkiego Czwartku, Piątku i Soboty
i prawdziwie przeżywa mękę Jezusa. 
Wielokrotnie
mówiliśmy o tym, iż w świecie duchowym można przeżywać każde zdarzenie
, które
po ludzku miało miejsce jakiś czas temu albo dzieje się w pewnej
odległości od nas. Na to potrzeba Bożej łaski i otwarcia duszy. Bóg udzielając
tej łaski, wprowadza duszę w doznania danych wydarzeń. Nawet jeżeli ona niczego
nie czuje, poprzez wiarę przyjmuje, że uczestniczy w nich. Jeśli chodzi o
Triduum, jest to niezwykły czas, ponieważ Bóg udziela tej łaski całemu
Kościołowi. Na ten czas otwiera przed wszystkimi duszami świat duchowy i
zaprasza je do uczestnictwa w tych wydarzeniach. Czyni to dlatego, że są to
najważniejsze wydarzenia w dziejach ludzkości; ponieważ sensem przyjścia Jezusa
na ziemię było właśnie Triduum, męka, śmierć, a potem zmartwychwstanie. Jest to
tak ogromnie ważne wydarzenie, najważniejsze ze wszystkich, że Bóg udziela tej
łaski całemu Kościołowi, na ten czas otwierając świat duchowy, zapraszając do
niego, obdarzając poszczególne dusze łaską spotkania Jezusa, poznania tej
niepojętej Miłości, która godzi się na ofiarę z samej siebie. 
Jeśli dusze
otwierają się na tę łaskę, na ten dar Nieba, doświadczają prawdziwie życia
Jezusa w sobie.
Całym sensem tego wydarzenia jest właśnie obdarowanie życiem –
życiem Boga; nie życiem ludzkim Jezusa, ale Boskim. A życie Boskie jest
wieczne. Dlatego właśnie Bóg otwiera przed nami Niebo – byśmy mogli doświadczyć
głęboko Jego miłości i przyjąć Jego życie. Ponieważ nie jest to zwykłe
doświadczenie, takie jak każde inne, dusza musi być przygotowana. Owszem,
zdarzają się czasem wyjątki. Bóg w taki sposób potrafi dotknąć jakąś duszę,
którą chce powołać do jakiegoś dzieła, że w jednym momencie jest ona gotowa i
przyjmuje ten dar. Ale zazwyczaj Bóg pragnie i oczekuje, by dusze
przygotowywały się podczas Wielkiego Postu na przyjęcie tego daru. 
Mając
świadomość tego, co będzie się dokonywać, w czym możemy uczestniczyć
(możemy,
bo nie dzieje się to mechanicznie – Bóg daje dar, dusza otrzymuje i żyje),
pamiętajmy, że należy się przygotować, otworzyć. Poprzez rozważanie Bożej
miłości, życia i męki Jezusa dusza musi zgłębiać te tajemnice, by w końcu
podczas spotkania z Bogiem w Wielkim Tygodniu otrzymać tę łaskę, która
przemieni niejako wszystkie jej wcześniejsze przemyślenia, rozważania, poznania
i w sposób niezwykły  rozjaśni ją. To co
dzieje się przez cały Wielki Post, jest taką podstawą, bazą, na której potem
Bóg buduje w naszej duszy obraz swojej miłości. To troszeczkę tak (niewiele,
ale troszeczkę) jak z telewizorem – żeby obejrzeć jakiś program, trzeba mieć
odbiornik i go włączyć. My mamy ten „telewizor” przygotować, a Bóg niech
go włączy. Na to potrzebujemy czasu. 
Czas jest nam
dany, już się rozpoczął.
Każda chwila jest cenna. Bóg nie dał tylko niektórych
godzin w ciągu dnia. Dał całą dobę – dwadzieścia cztery godziny. Codziennie. I
w każdej godzinie, minucie i sekundzie udziela łaski przygotowania się do
Triduum. Warto pomyśleć, czy nie marnuje się tych godzin, minut, sekund, czyli
tych łask w nich danych. Warto o tym myśleć, przypominać sobie, zadawać sobie
to pytanie, robić często rachunek sumienia. I tak jak było powiedziane w Środę
Popielcową – cały czas powracać do Ogrójca i myśleć czy i w jaki sposób
realizuje się post, modlitwę i jałmużnę. 
Warto zadać
sobie trud wyjścia na pustynię i zrezygnować z wielu rzeczy i spraw,
które
naprawdę nie są aż tak ważne, jak się często człowiekowi wydaje i można
bez nich żyć. Można przeżyć całe życie, obywając się bez wielu rzeczy. A już
szczególnie można zrezygnować z tego, co jest karmieniem własnego egoizmu,
pychy. Z tego należy zrezygnować. I pamiętać, że wszystko czynimy z miłości. To
nie jest jakaś dyscyplina sportowa, w której chce się osiągnąć sukces. To nie
jest kolejna dieta podejmowana w celu schudnięcia. To jest coś o wiele
głębszego. Tu chodzi o miłość. I to co czynimy nie służy kształtowaniu naszej
sylwetki, swojego image, wizji własnej osoby, opinii o sobie, Chodzi
o zjednoczenie z Bogiem w miłości, o przygotowanie w ostatecznym celu do
wieczności.
Na czas tych przygotowań
błogosławię was. W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.


<-- Powrót