Rozważania

Nr. 54  „Żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza” (Łk 11,29-32)

Żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza.”
Jakże słowa dzisiejszej Ewangelii (Łk 11,29-32) bardzo dotykają i współczesności. Odnoszą się nie tylko do
Izraelitów tamtego czasu, odnoszą się również do człowieka współczesnego.
Jezus chodził po ziemi. Nauczał. Zadziwiał
mądrością, znajomością Pism rozumieniem tych Pism.
Zadziwiał swoją mocą,
zadziwiał różnymi znakami, które czynił, więc uzdrowieniami, wskrzeszeniami,
swoją postawą, swoim sposobem bycia, spojrzeniem, swoją mową. Zadziwiał. Proste
serca przyjmowały Jego naukę i to, co czynił. Niestety ci, od których
należałoby się spodziewać jeszcze głębszego zrozumienia, nie przyjmowali nauki Jezusa.
Nie dość na tym, mimo, że widzieli dokonujące się cuda, oczekiwali od Jezusa
jakiegoś znaku, aby oni uwierzyli. Ta postawa tamtejszych uczonych, faryzeuszy
zazwyczaj dziwi dusze. Jak można w obliczu tylu znaków jeszcze oczekiwać czegoś
innego? Jak można być tak ślepym lub też udawać, że się tego nie widzi? 
Warto jednak
to właśnie pytanie skierować do samego siebie.
Jak można być tak ślepym? Jak
można udawać, że nie widzi się znaków danych od Boga, znaków świadczących o
Jego miłości, o Jego działaniu w życiu duszy? Jakiego znaku oczekiwali tamtejsi
Izraelici? Czego jeszcze więcej chcieli od Jezusa? Czy nie robił wiele? Czy
fakt, że ciągnęły za Nim tysiące ludzi, którzy chcieli Go słuchać, czy fakt, że
tysiące było uzdrawianych, pocieszonych, czy fakt wskrzeszeń nie przemawia, nie
porusza serca, nie intryguje? Tak sądzimy, tak wielu z nas uważa, że dziwną
jest ta reakcja faryzeuszy, uczonych w Piśmie, wielu Izraelitów; dziwną jest ta
postawa nie widzenia, nie zauważania znaków czynionych przez Jezusa. Jednak
jeszcze raz powiem, to do nas również powinno być skierowane to pytanie: Czy
nie widzimy znaków? Czy jesteśmy ślepi? 
Jezus nie
przyszedł w pewnym momencie historii ludzkości, nie pojawił się i nie zniknął.
Jezus żyje!
Jest! Działa i czyni cuda. Bóg jest w życiu swoich dusz. Wszystko
to, o czym czytamy nie tylko miało miejsce wtedy. Ta Boża obecność, opieka,
prowadzenie jest nieustannie. Jezus nieustannie naucza, uzdrawia, wskrzesza.
Jezus dokonuje różnych cudów nieustannie. A jednak każdy człowiek, przynajmniej
raz w życiu ma taką pokusę i zazwyczaj prosi Boga, aby uczynił dla niego jakiś
znak. Niekiedy te prośby są w swej śmieszności smutne, bowiem prosi się, aby
figura Jezusa na Krzyżu otworzyła lub zamknęła oczy, ruszyła ręką. Dokładnie
to, co prosili Izraelici. Bardzo często człowiek mówi Bogu: uczyń znak dla
mnie, że mnie kochasz, że się mną opiekujesz, jeśli stanie się to i to, to
uwierzę. Człowiek stawia warunki, dla których twierdzi, że skłonny jest
uwierzyć. I to jest bardzo smutne. Bowiem to tak, jakby w piękny, słoneczny
dzień, patrząc w słońce, zamknąć oczy, twierdząc, że się nie widzi słońca, że
go nie ma i pragnie się dowodu na istnienie tego słońca.
Bóg obecny
jest w życiu Kościoła, obecny jest w sakramentach św.
, obecny jest w tych, którzy
swoje życie poświęcają Bogu całkowicie, w osobach, duszach konsekrowanych,
obecny jest w każdej duszy, obecny jest w wydarzeniach, obecny jest w tak
licznych łaskach, którymi obdarza każdego. Bóg jest obecny, a Jego obecność
jest obecnością żywą, czynną, obecnością miłującą, obdarzającą dobrem. Jest
obecnością dającą życie. A więc najwspanialsza obecność! Obecność Boga – nie
obojętna, nie zimna, nie zastraszająca, nie niosąca zniszczenie czy śmierć, ale
niosąca odrodzenie, życie, szczęście, miłość. A jednak dusza prosi Boga o znak.
Zasmuca tym Serce Boże, zasmuca Jezusa. Każda dusza przez Boga wybrana, przez
Niego bardzo umiłowana, hołubiona, obdarzana szczególnymi łaskami, a jednak
pyta o znak, oczekuje jeszcze innego znaku.
Jezus daje
ostrzeżenie.
Otóż na sądzie postawa tych, którzy nawrócili się pod wpływem słów
nie samego Boga, ale proroka, ich świadectwo będzie świadczyć przeciwko nam,
którym mało jeszcze jest dowodów Bożej obecności. Ci, którzy choć może nie
wierzący, a jednak, gdy usłyszeli o mądrości, chociażby Salomona, przybyli
słuchać tych mądrości; ci, którzy dali wiarę innym głoszącym Boże Słowo, ci
będą świadczyć przeciwko nam. Dlaczego? Dlatego, że oni słuchali tylko ludzi.
Owszem, często natchnionych przez Bożego Ducha, ale tylko ludzi. My natomiast
mamy tę niesłychaną łaskę obcowania z samym Bogiem. My wiemy już, w jaki sposób
Bóg dokonał Zbawienia, znamy Mesjasza, możemy czerpać z Niego, otrzymujemy Jego
życie, objawiona została nam nieskończona miłość Boga i jeszcze nam mało? I w
swoim małym życiu oczekujemy od Boga wielkiego znaku, przecież ten największy
został nam już dany. My w swoich słabościach zanurzeni w nich jako w błocie,
oczekujemy zadziwiającego znaku – dowodu Bożej miłości. Oby Jezus do nas nie
skierował słów: ślepcy, głusi. Tak
jesteśmy obdarowani, jak nigdy przedtem nie były obdarowane dusze żyjące przed
Jezusem. Wielkość obdarowania jest nieporównywalnie większa, ponieważ my jesteśmy
obdarowani samym Bogiem; ponieważ Bóg sam osobiście do nas przychodzi; ponieważ
umarł za nas, objawiając swoją miłość. 
O tym, że Bóg
umrze za grzechy ludzkości nie wiedzieli ci, którzy żyli przed Jezusem.
Mogli
jedynie słuchać słów Proroków. My możemy słuchać słów Jezusa. My możemy karmić
się Jego nauką. My możemy doświadczać mocy uzdrowienia z Jego ręki. My możemy
odradzać swoje życie, dzięki Niemu. My codziennie możemy uczestniczyć w tym
najważniejszym wydarzeniu w historii – w Dziele Zbawczym: w Męce, Śmierci
Jezusa i w Jego Zmartwychwstaniu. Mamy do tego przystęp, możemy w tym
uczestniczyć. 
Jakiego więc
jeszcze znaku oczekujemy, skoro Bóg uczynił już wszystko i dał samego Siebie?

Co jeszcze miałby uczynić, abyśmy uwierzyli i aby wiara nasza była prawdziwa?
Więc nie patrzmy dzisiaj na tych, którzy dwa tysiące lat temu oczekiwali od
Jezusa jakiegoś znaku, ponieważ my czynimy dokładnie to samo. Swoją myślą
postawą, swoją relacją do Boga i bliskich czynimy to samo. Wyrażamy to żądanie
znaku w różnych momentach dnia, w różnych sytuacjach: swoim żalem, pretensją,
gniewem, stawianymi warunkami Bogu, swoim smutkiem. Żądamy znaku od Boga
brakiem wiary, brakiem zastanowienia się nad niezwykłą łaską, którą jest Sakrament
Ołtarza. Gdyby każdy z nas wierzył prawdziwie w Jezusa, w Jego miłość i
obecność pośród nas, nie byłoby w naszych sercach ani odrobiny smutku. Nie
byłoby tam goryczy, nie byłoby tam lęku, nie byłoby żalu, nie byłoby zajmowania
się sobą. Dusze nasze nieustannie obcowałyby z Jezusem z wielką radością, czcią
i umiłowaniem. I żadna trudność, przeszkoda nie byłyby za duże, bowiem wiara nasza
przenosiłaby góry, poruszałaby wszystko. Pośród nas stoi ktoś więcej niż prorok.
Pośród nas stoi ktoś więcej niż król, zwykły król ludzki. Pośród nas stoi sam
Bóg! Jakiego jeszcze żądamy znaku?
Połóżmy nasze
serca na Ołtarzu, prosząc o przejrzenie, o wiarę,
prosząc o ufność, prosząc o
to, abyśmy nigdy nie zasmucili Boga żądaniem znaku, wątpliwościami, nie
zauważaniem Jego łaski, a oczekiwaniem innych łask, bo inny znak nie będzie nam
dany. 
Modlitwa
Panie mój!
Stajesz przede mną, Ty Wielki Bóg i wypowiadasz słowo powołania.
A moja dusza
pod wpływem Twego słowa staje się jeszcze mniejsza. Oczekujesz tak wiele, dając
wszystko, ale poczucie własnej małości, słabości jeszcze się pogłębia. I w
obliczu Twojej obecności doświadczam prawdy o sobie. Nie mam siły Boże, aby iść
za Tobą, być posłuszną. Nie mam sił, aby wierzyć, ufać, kochać. Nie mam sił,
aby przebaczać. Ale Ty nie rezygnujesz ze mnie. Choć nie rozumiem tego, Ty
nadal powołujesz. A w dodatku wypowiadasz nade mną słowa miłości, miłości
oblubieńczej. Nie mogę pojąć Boże: ja proch, a Ty nieskończony Bóg! Cóż takiego
widzisz w tym prochu, że mnie tak kochasz, że tak strzeżesz jak ziarnicy oka,
że opiekujesz się mną i zabiegasz o moją miłość? Przecież Ty jej nie
potrzebujesz. Zadziwiam się Boże Twoją miłością, bo to ona sprawia, że
pragniesz być Oblubieńcem mojej duszy, że wyznajesz miłość, że pytasz o miłość.
Dziękuję Ci Jezu, choć nie rozumiem, choć nie pojmuję. Moje serce tak wiele doświadcza,
moje serce czuje Twoją miłość. I chociaż nie mogę jej pojąć, nie mogę zrozumieć
dlaczego, to pragnę na Twoją miłość odpowiedzieć. Dziękuje Ci Jezu!
Dziękuję Ci Boże za to, że przychodzisz do
mojego serca i czynisz je zdolnym do miłości;
za to, że to Ty w moim sercu
dokonujesz wszystkiego; za to, że uzdalniasz, że przemieniasz, uświęcasz. Ty w
moim sercu kochasz i Ty ufasz, i Ty wierzysz, Ty jesteś mocą moją, stajesz się
życiem moim, stajesz się wszystkim. Sprawiasz, że bez Ciebie nie mogę żyć. Choć
jeszcze tak wielu rzeczy nie rozumiem, to jednak wiem jedno, że tęsknię za
Tobą, a każda chwila oczekiwania na Ciebie w Eucharystii jest wielką tęsknotą,
pragnieniem i cierpieniem. Moje serce, które zaznaje takiego szczęścia, kiedy
przychodzisz w Sakramencie Ołtarza, zaczyna smucić się i tęsknić już z chwilą,
kiedy Msza św. się kończy, a przede mną perspektywa całej doby, aby znowu móc
Ciebie przyjąć. Nie wiem Panie, co czynisz. Mój umysł jest za mały. Jestem
tylko maleńką duszą i zdaję sobie sprawę, że daleko mi do doskonałości
świętych, daleko mi do odwagi męczenników, daleko mi do Nieba. Ale Ty jesteś,
znowu przychodzisz do duszy, choć tak mała i tak słaba, to nawiedzasz ją i
uświęcasz. I pojąć tego nie mogę. Nic moja dusza nie czyni, niczym nie może się
chlubić, niczym się nie wykazuje wobec Ciebie, a jednak przychodzisz i Ty
czynisz wszystko. Jakże to cudowna chwila, kiedy bierzesz moją duszę w ramiona,
kiedy unosisz ją do swojej chwały, kiedy sadzasz ją pomiędzy swoich świętych.
Nie pojmuję tego Boże! Zrównujesz moją duszę z tymi, którzy wykazali się
dążeniem wytrwałym do Ciebie, doskonałością, męczeńską śmiercią, którzy
oddawali wszystko za Ciebie, poświęcali wszystko. A czymże moja dusza się
wykazała? Nic nie zrobiła. Wszystko otrzymuje darmo. Dziękuję Ci Boże za ten
niepojęty dar, za to wyróżnienie, za tę miłość wywyższającą, za miłość, która
nie oczekuje niczego w zamian, która jest bezwarunkowa. Oddaje się Tobie Boże.
Choć marna to ofiara, bo niczym jestem. Ale poza sobą nie posiadam nic, więc
chcę Ci dać wszystko, czyli siebie. I choć nie jest to porównywalna ofiara do
Twojej, to jednak, chociaż w ten sposób chcę Ci podziękować. Bądź uwielbiony
Boże!
Mój Jezu!
Dziękuję Ci za Twoją miłość, za każda chwilę tego cudownego spotkania.
Dziękuję
Ci za każde Twoje nawiedzenie mojej duszy. Dziękuje Ci za to, że decydujesz się
zamieszkać we mnie, choć moja dusza nie jest tak piękna. Dziękuję Ci, że cały
oddajesz się mnie, że wszystko czynisz dla mnie. Dziękuję Ci! Pragnę prosić
Ciebie o Twoje błogosławieństwo, abym miała siły ciągle o Tobie myśleć, trwać
przy Tobie, kierować swoje serce ku Tobie. Abym w tym miłowaniu Ciebie wytrwała
do następnej Komunii św., abym nawet na sekundę nie odwróciła wzroku od Ciebie,
abym Ciebie nie zasmuciła, nie zraniła brakiem miłości. Proszę, pobłogosław nas
Jezu. 
Refleksja
Otrzymaliśmy
już bardzo wiele. Otrzymujemy nadal i będziemy otrzymywać. Wobec nas Bóg jest
niezmiernie hojny. Bóg kształtuje nas, Bóg rozwija nasze dusze. Wzrastamy. Mimo
to, w naszych sercach co jakiś czas pojawia się pytanie o znak. To świadczy o
tym, iż brak jest w naszych sercach jeszcze wiary, brak jest ufności, czasem
brak dobrej woli, by uwierzyć. Zatem módlmy się o tę wiarę, o tę ufność, o
dobrą wolę, o to pragnienie, by w końcu ostatecznie zobaczyć Bożą miłość w
swoim życiu, uwierzyć w Bożą opiekę i całkowicie, bezgranicznie Bogu się
zawierzyć, oddać, ofiarować. Aby nigdy więcej Go nie zasmucać swoją postawą.
Aby na Sądzie Ostatecznym przeciw nam nie powstali ci, którzy choć nie znali
Jezusa, choć dopiero oczekiwali Mesjasza, to jednak na Głos natchniony Duchem
Świętym odpowiadali sercem otwartym i nawracali się. Żyjemy w czasach wielkiej
łaski. Jezus już dokonał Dzieła Zbawczego i żyje pośród nas. Doceńmy to! 
Błogosławię was – w Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.


<-- Powrót