Rozważania

Nr. 97  Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. (Łk 7,36-8,3)

Dzisiaj Jezus w Ewangelii podaje nam
niejako do wyboru dwie postawy.
Przyjrzyjmy się tym dwóm postawom i niech
każdy spróbuje zidentyfikować się z jedną z nich.
Jedną postawą jest postać faryzeusza, który
zaprasza Jezusa, drugą – grzesznica, która opłakuje swoją grzeszność, w sercu
mając wdzięczność za miłosierdzie.
Naprzeciwko siebie stoją dwie osoby: sprawiedliwy
faryzeusz i jawnogrzesznica. Która z tych osób odeszła z pokojem w
sercu, z błogosławieństwem? Jezus daje nam do wyboru dwie postawy i mamy się z
jedną z nich utożsamić. Ale jak widzę nie bardzo nam pasuje ani jedna, ani
druga.
Kobieta, która popełniła w swoim życiu
ciężkie grzechy.
Jej głównym grzechem było odrzucenie miłości doskonałej,
zbrukanie tej miłości miłością nieczystą, zbrukanie grzechem, zbrukanie własnej
duszy, własnego ciała. Otrzymała od Boga ciało, otrzymała duszę jako dar, który
miał służyć jej ku zbawieniu, ku dążeniu do zbawienia. Ona to wszystko
zbrukała, zniszczyła. To, co było darem Boga płynącym z miłości, ona
zniszczyła. Mówimy przecież, że Bóg każdego człowieka stwarza z miłości i to,
co czyni z człowiekiem, to jakim go stwarza, jaką daje mu duszę, jakie mu daje
cechy charakteru, predyspozycje, wszystko to jest darem miłości, a więc dobrem.
I wszystko, jeśli jest przyjęte przez człowieka służy człowiekowi ku
doskonaleniu się, ku systematycznemu kroczeniu do Nieba. Kobieta ta odrzuciła
miłość Boga. 
Faryzeusz jest tym, który wypełnia przepisy
prawa, który stara się zachowywać wszystkie przepisy.
Teraz zaprosił Jezusa
do siebie do domu na ucztę. On wydaje się być czysty. Przecież robi wszystko,
żeby tę czystość zachować. Wydaje się, że wobec Boga jest w porządku. Straszliwe
to słowo: „być w porządku” wobec Boga. Wobec Boga należy przyjąć postawę
miłości. Wtedy Boga się nie rani. 
Kobieta doświadczyła miłosierdzia.
Doświadczyła dotyku Bożej miłości poprzez Osobę Jezusa, doświadczyła
przebaczenia. W tym świetle miłości, jakiej doświadcza kobieta, jaką została
objęta kobieta, ona zobaczyła swój grzech. Do tej pory wiedziała, że
grzeszy, ale dopiero w świetle miłości Bożej zobaczyła prawdę o swoim życiu;
zobaczyła w pełni. Można zdawać sobie sprawę z tego, że grzeszymy, a jednak nie
rozumiemy, czym jest ten grzech. Magdalena zobaczyła swój grzech w świetle
Bożej miłości, a więc zobaczyła jak ona swoim postępowaniem rani Bożą
miłość, rani samego Boga. Zobaczyła jak wielką jest miłość Boga do niej i jak
ona ogromnie boleśnie zadaje rany Jezusowi, ranę Bogu swoim zachowaniem. W
sercu poczuła ogromną miłość Boga do niej, jednocześnie ogromny żal za swoje
grzechy. Zapragnęła przepraszać Boga za to, co uczyniła w ciągu swojego życia.
Chciała wynagrodzić, chciałaby wszystko zmienić. Ona doświadcza w swoim
sercu odpowiedzi na Bożą miłość, zaczyna kochać. I ta miłość popycha ją
właśnie do czynu: przypada do stóp Jezusa, zalewa te stopy łzami. Czuje się
niegodna, a jednak kochana. Uniża się przed Jezusem najbardziej jak może to uczynić
człowiek. Własnymi włosami wyciera Jego nogi. A potem bierze drogi flakonik
olejku i wylewa na Jego stopy, namaszczając je. Oddaje cześć Bogu. Uznaje Jego
panowanie nad sobą, przyjmuje Jego miłość, odpowiada miłością. Uniża się,
pragnie mu służyć. Chce od tej pory nigdy więcej nie zgrzeszyć, aby Go nie
zranić. Kocha, a ta miłość z chwili na chwilę wzrasta w jej sercu. Im większa
miłość, tym większe poczucie wdzięczności za przebaczenie, a to znowu powoduje
jeszcze większy wzrost miłości. Naprzeciw niej faryzeusz chłodno oceniający
sytuację. Gdybyż Jezus był Prorokiem wiedziałby, co to za kobieta. Sam czuje
się w porządku, czuje się czysty. On przecież tak jawnie nie grzeszy. Jawnie!
Ale, co kryje się w sercu wie tylko Bóg.
Na zakończenie tej sceny Jezus błogosławi
kobiecie.
Ona odchodzi pełna pokoju, pełna błogosławieństwa Bożego.
Ona odchodzi usprawiedliwiona, ona odchodzi przemieniona. Faryzeusz pozostaje
ten sam, ze swoim poczuciem „bycia w porządku”. Jakże biedny jest ten
faryzeusz! Jakże smutne jest jego serce! Jakże biedna jest jego dusza!
Mamy dzisiaj do wyboru te dwie postawy.
Nie po to, by potem dyskutować, niejako ujawniać na zewnątrz, która z tych
postaw jest nam bliska, ale po to, by w swoim sercu przeżyć prawdziwie
doświadczając jednej z tych postaw. Trudno utożsamić się z Magdaleną, ponieważ
była jawnogrzesznicą, czyniła straszliwe rzeczy. Zatem może faryzeusz?
Dusza, która wybiera co innego niż Boga,
zdradza Boga.
Wybierając cokolwiek innego, szczególnie dusza wybrana,
umiłowana cokolwiek by innego wybrała staje się taką jawnogrzesznicą wobec
Boga. Trudne to słowa, dla niektórych z nas bardzo trudne do przyjęcia, do
odniesienia do siebie. Ale jakkolwiek byś się bronił, jesteś duszą wybraną
przez Boga. Cokolwiek byś sam sądził o sobie, Bóg poprzez powołanie do tej
Wspólnoty, wybrał ciebie, uczynił ciebie duszą umiłowaną i ma wobec ciebie
swoje zamiary, których nie znasz do końca. A każde twoje spojrzenie nie na
Boga, ale na co innego jest przez Niego odczuwane boleśnie. Każde odsunięcie na
bok spraw Bożych, by zająć się swoimi jest dotkliwie odczuwane przez Boże Serce
– jest zdradą. I choćbyś teraz bronił się rękami i nogami myśląc przeróżne
rzeczy, w Bożym świetle, w Bożym spojrzeniu odrzucasz miłość. I tak jak naród
wybrany traktowany był przez Boga jako oblubienica, twoja dusza tak jest
traktowana przez Boga – jako oblubienica. Gdy naród wybrany zdradzał Boga,
zwracał się ku innym narodom, ku innym bożkom, Bóg mówił wyraźnie o narodzie
wybranym jako o ladacznicy. 
I ty czynisz to samo, gdy nie przyjmujesz
wybrania, gdy robisz coś po swojemu odrzucając Bożą miłość.
Ale Bóg dotyka
ciebie swoją miłością, tak cudowną, tak wielką, nieskończoną. Jeśli otworzysz
serce na miłość, doświadczysz tej miłości w sobie, tak jak doświadczyła
Magdalena i wtedy zrozumiesz jej uczucia i utożsamisz się z nią prawdziwie
cały. Naraz jej osoba stanie ci się bardzo bliska. Ze wzruszeniem będziesz
uczestniczyć w tej scenie i razem z nią będziesz przypadać do stóp Jezusa. Bez
względu na to, czy jesteś mężczyzną czy kobietą, to duchowo będziesz opłakiwać
swój grzech, zalewać łzami stopy Jezusa i wycierać swoimi włosami. To nie tylko
sprawa fizyczności: wycierać włosami, zalewać łzami; to postawa duszy, to
pokorne uniżenie wypływające z wnętrza ludzkiego. Nie z jakiegoś nakazu
zewnętrznego; nie! Ponieważ tak należy, absolutnie! To wewnętrzne nastawienie
duszy. 
Proś, by Bóg dał ci taką łaskę, abyś mógł
tego doświadczyć.
Jeśli trudno ci utożsamić się z Magdaleną, to wiedz, że w
tobie jest również ten faryzeusz, w każdym z nas. W każdym! Bardzo często
odsuwamy od siebie swój grzech patrząc na innych, patrząc na różne sprawy i
sytuacje. My nie potrafimy zobaczyć samych siebie, my czujemy się „w porządku”.
My nie jesteśmy tacy jak …   I tutaj
przychodzi na myśl osoba, czy sytuacja, chociażby ten faryzeusz. Czujemy się
wielokrotnie „w porządku”. Samo to poczucie „bycia w porządku” już nie jest w
porządku. Zobaczmy, w tej scenie on jest tym, który traci, dlatego, że czuje
się „w porządku”, że serce jego było zamknięte na Bożą miłość. On czuł się „w
porządku”, on wypełnia wszystko jak należy, przestrzega przepisów prawa, ale
tak zamknięty, że miłość Boża nie mogła się przebić do jego serca. Ta, którą on
pogardzał odchodzi usprawiedliwiona, pełna pokoju, Bożego błogosławieństwa. On
tkwi nadal w swoim zamknięciu w swoim poczuciu „bycia w porządku”. To jest
straszne. Właśnie takie dusze jakże często stoją nad przepaścią piekła i
trzymają się nadal tego poczucia „bycia w porządku”. Zamknięte serce nie
pozwala im przyjąć Bożej miłości. Bez Bożej miłości człowiek nie wejdzie do
Nieba, nie zbliży się do Jezusa, nie doświadczy bliskości Bożego Serca. 
Zatem, kogo w sobie widzisz? Magdalenę, czy
faryzeusza?
Może trochę i tę, i tę osobę. Ważne jest, abyś zobaczył.
To pierwszy krok, aby doświadczyć miłości. To pierwszy krok, aby Wspólnota
doświadczyła miłości; tej miłości, która uzdrawia. Uzdrawia i stronę fizyczną
człowieka i duchową. Bez tej miłości człowiek choruje. Rozejrzyjmy się,
co się dzieje wokół. Czy wszyscy jesteśmy dzisiaj? Czego potrzebujemy? Miłości,
która uzdrawia.
Złóżmy swoje
serca na Ołtarzu
i prośmy, by Bóg dotknął naszych serc bez względu na to, jak
bardzo są zamknięte, by dotknął miłością, która je otworzy i przemieni. 
Modlitwa
Jezu mój!
Bardzo pragnę, abyś uzdolnił moją duszę do takiego otwarcia się na Twoją miłość,
abym mogła jak Maria Magdalena doświadczyć Twojej miłości i na nią
odpowiedzieć. Pragnę Jezu poczuć dotyk Twojej miłości. Pragnę, abyś rozjaśnił
moje serce. Chcę zobaczyć, czym Ciebie zasmucam? Co jest moją zdradą wobec
Ciebie i Twojej miłości. Chcę Jezu, doświadczając wielkiej Twojej miłości a
mojej nędzy, odpowiedzieć miłością. Pragnę Jezu tak jak Maria Magdalena wylewać
łzy, mając świadomość własnej grzeszności. Ale chciałabym też, aby to były łzy
wzruszenia, ponieważ poznaję Twoją miłość wobec mnie, Twoje Miłosierdzie,
wielkie Twoje Serce, które przebacza mi wszystko. 
Kłaniam Ci się
Jezu do samej ziemi i uznaję, że Ty jesteś moją jedyną Miłością.
Ty jesteś
jednym moim Panem, jedynym moim Bogiem. To Ty jesteś Dawcą wiecznej miłości. Ja
jedynie jestem sługą Twoim, Twoim niewolnikiem. Pragnę być Twoją własnością.
Nie umiem, Jezu, dobrze posługiwać się wolnością, jaką mi dałeś. Więc i wolność
moją Ci oddaję. Jestem za słaba. Chcę przyjąć Twoją wolę. Pragnę Jezu wszystko
Tobie oddać i Tobie poświęcić. Duchowo namaszczam Twoje stopy olejkiem,
drogocennym olejkiem. To znak, Jezu, że wszystko, czym do tej pory żyłam, co
dla mnie stanowiło jakąś wartość, co po ludzku wydaje się ważne – wszystko to
oddaję Tobie. Chcę, aby od tej pory najważniejsza dla mnie była Twoja miłość,
życie z Tobą, dla Ciebie. Pragnę Jezu, w moim sercu nieustannie wyśpiewywać
Tobie pieśń miłości. Pragnę wszystko kierować do Ciebie, wszystko czynić z
miłości. A Ty proszę, udzielaj mi swojej mocy. Słabość moja jest tak ogromna,
ona mnie przytłacza do ziemi. Potrzebuję Ciebie, Twoich skrzydeł, skrzydeł
Twojej miłości, aby móc ulecieć do Ciebie. 
Pragnę Jezu,
aby moje życie stało się jedną wielką pieśnią miłości.
Chcę każdym swoim
czynem, każdym słowem, myślą, pragnieniem, chcę w każdej chwili, w każdej
sekundzie wyznawać Tobie miłość, wychwalać Twoją miłość, wielbić Ciebie,
wysławiać. Chcę, by moje serce nieustannie dziękowało Tobie za dar miłości i
miłosierdzia, jakim mnie otaczasz. Pragnę Jezu, żyć tylko miłością. Jakże
chciałabym zawsze, każdego dnia od chwili, kiedy się przebudzę do zaśnięcia
nieustannie kochać Ciebie, wielbić. Potrzebuję Jezu, Twego wsparcia. Potrzebuję
Twojej pomocy i proszę Cię o nią. Dotykaj nieustannie mego serca. Nie pozwalaj
mu zamykać się. Uwrażliwiaj moją duszę. Niech stale odczuwa wdzięczność w
stosunku do Ciebie. Proszę, niech moje oczy widzą wszędzie dzieła Twojej
miłości. Proszę, by moje uszy nieustannie wychwytywały tylko to, co świadczy o
Twojej miłości. Całym sercem pragnę otworzyć się na Twoją obecność w mojej
rzeczywistości, w moim otoczeniu, wszędzie. Proszę Cię Jezu, chcę żyć miłością,
chcę w miłość się przemienić. Proszę pomóż mi w tym. Pobłogosław nam Jezu, aby
te nasze pragnienia stały się życiem.
Refleksja
Człowiek
musi wewnętrznie doświadczyć i przeżyć miłość, aby móc prawdziwie od nowa
budować relacje ze swoimi bliskimi. To nowe budowanie relacji musi wypływać z
serca. Musi być szczere, prawdziwe. Jednocześnie bardzo ważne jest, aby
człowiek miał odwagę, gdy doświadcza miłości wyjść do drugiego człowieka i po
prostu podać rękę. Miłość daje człowiekowi tę odwagę. Trzeba słuchać serca. Gdy
człowiek doświadcza miłości, wtedy miłość podpowiada, co należy czynić w tych
wzajemnych relacjach międzyludzkich. I trzeba posłuchać serca, uczynić to, co
serce dyktuje. Bóg wtedy błogosławi. I ja błogosławię was – W imię Ojca, i
Syna, i Ducha Świętego. Amen.


<-- Powrót