Rozważania

Nr. 110  Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała (Łk 7,36-50)

Przepiękny
jest dzisiejszy fragment Ewangelii (Łk 7,36-50), bo mówi o miłości; mówi o tym,
iż miłość jest najważniejsza.
Często, słuchając tego fragmentu nie
chcemy utożsamiać się z faryzeuszem, do którego przyszedł Jezus, ale też
niekoniecznie utożsamiamy się z kobietą. Właściwie najczęściej stajemy gdzieś
na uboczu, patrząc na jedną i drugą postać i nie potrafimy za bardzo odnaleźć siebie
w tej scenie. Już kilka razy czytaliśmy ten fragment, omawialiśmy – za każdym
razem pod innym aspektem – zawsze jednak zwracamy uwagę na miłość.
Człowiek,
który zaprosił Jezusa nie musiał być z gruntu złym człowiekiem.
On sam siebie
uważał za dobrego Żyda, wierzącego, wypełniającego wszystko, co nakazuje prawo.
I, tak jak wielu Żydów, był ciekawy, Kim jest Jezus? Dlatego Go zaprosił.
Intrygowała go ta Postać. W jego zainteresowaniu Jezusem nie było miłości, nie
było czci, po prostu zwykła ciekawość – Kto to jest? Dlaczego budzi tak
powszechne zainteresowanie, nawet podziw? Dlaczego ludzie bardzo często mówią o
Nim z uczuciem sympatii, życzliwości, a nawet miłości? Dlaczego nauczyciele
spośród jego znajomych nie wzbudzają takiego zainteresowania, takiej czci?
Dlaczego nie są tak kochani? Ten faryzeusz zaprosił Jezusa, aby Go poznać, aby
móc Mu się przyjrzeć. 
Spotkanie
w jakimś stopniu w oczach faryzeusza zakłóciła kobieta, która robiła coś, co
znowu wprawiało faryzeusza w zadziwienie, trochę we wzburzenie, trochę w
niechęć.

Wiedział, kim jest ta kobieta. Nie chciałby z nią mieć nic do czynienia, a już
na pewno nie chciałby, aby ona w jakiś sposób oddawała chociażby jemu jakąś
cześć. Nie chciałby z nią rozmawiać, nie chciałby, aby ona go dotykała. Uważał
ją za kogoś gorszego, przecież była kobietą grzeszną, a on w swoim sercu uważał
siebie za dobrego, sprawiedliwego. Bacznie obserwował Jezusa i cały czas
prowadził wewnętrzną rozmowę z samym sobą. Oceniał, rozważał, nie potrafił
otworzyć się na spotkanie z Jezusem. Chociaż to on zaprosił, on spotkał się z
Jezusem, jednak tak naprawdę nie otworzył się na przyjęcie Gościa. Raczej
przyjął pozycję osoby stojącej z boku, która obserwuje, analizuje, ocenia,
wyciąga wnioski, przy tym czyni to chłodno, bez zaangażowania uczuć. I dziwi
się zarówno kobiecie, której zachowania zupełnie nie może zrozumieć, ale dziwi
się też Jezusowi. On – faryzeusz – nie pozwoliłby, aby ta kobieta dotykała go.
Jezus pozwala. A kobieta okazuje wielką cześć Jezusowi, jednocześnie przed Jezusem
bardzo się uniża, upokarza. Faryzeusz tego nie może nadal zrozumieć. Wie, kim
jest ta kobieta. Co się z nią stało, że zachowuje się w tak niezrozumiały dla
niego sposób, zupełnie odmienny niż to czyniła dotychczas? Patrząc na Jezusa,
którego zaprosił po to, aby Go poznać, aby ocenić (a mówiono o Nim różne rzeczy
przecież) stwierdza, że nie może być kimś, za kogo uważają Go tłumy; kimś wielkim,
np. Prorokiem. Gdyby był kimś posłanym przez Boga, kimś żyjącym blisko Boga,
miałby poznanie o kobiecie, czym się zajmowała do tej pory, jak bardzo jest
grzeszną. 
Faryzeusz
myśli z pogardą o kobiecie i z pewną dozą satysfakcji stwierdza, że Jezus nie
jest Tym, za kogo uważa Go wiele osób.
Jednak w rozmowie z Jezusem nie daje po
sobie poznać swego myślenia i grzecznie odpowiada Jezusowi, chociaż chłodno.
Dziwi się trochę zadawanym pytaniom i odpowiada tak jak rozumie. Dopiero potem
zauważa, iż Jezus podczas rozmowy wykazał się niezwykłą mądrością, rozumieniem
duszy faryzeusza i bardzo szybko pokazał mu, kim jest; w jaki sposób on –
faryzeusz, który uważa siebie za dobrego, sprawiedliwego – zachował się w
stosunku do Jezusa. To przenikanie myśli i uczuć zaniepokoiło faryzeusza. Naraz
zrozumiał, że błędnie ocenił Jezusa, że Jezus przejrzał jego myśli, jego
uczucia, że je zna, wyraził je głośno i że wcale dobrze faryzeusz nie wypadł w
tym poznaniu; że nie jest takim, za jakiego sam siebie uważa. A w dodatku
kobieta, którą oceniał tak bardzo nisko, w oczach Jezusa stoi wyżej niż
faryzeusz. To dało wiele do myślenia. 
Jezus
podkreślił miłość. Przez cały czas nauczania Jezus podkreśla znaczenie miłości.
To niezwykłe,
że nie zwraca uwagi na to, w jakim stopniu człowiek wypełnia Prawo i stara się
być w porządku wobec Boga, ale zwraca uwagę na miłość, na ile człowiek miłuje Boga.
To miłość otwiera przed człowiekiem bramy Nieba; nie to, czy grzeszy mało czy
dużo, czy jest bardzo słaby, czy już pokonał swoje słabości, ale to, jak bardzo
kocha. 
Dzisiejsza
Ewangelia jest wskazówką dla wszystkich dusz, również dla dusz najmniejszych,
bowiem i dusze najmniejsze raczej nie utożsamiają się z faryzeuszem.
W jakimś
stopniu potrafią się utożsamić z grzeszną kobietą, chociaż też raczej wolą stać
z boku. 
A
jednak w dzisiejszej Ewangelii powinniśmy dostrzec siebie w postawie
faryzeusza,
ponieważ choć już kilka lat uczestniczymy w ciągłej formacji we Wspólnocie i
wydaje się nam, że cokolwiek zaczerpnęliśmy z otrzymywanych nauk do swego
życia, to niestety nie udało się nie ulec pokusie patrzenia na innych oczami
faryzeusza.
Jest to ludzka słabość. Gdy sami zaczynamy postępować na drodze
duchowej, w nasze serce bardzo często wkrada się pycha. W naszych
wypowiedziach, w naszym sercu dokonujemy oceny innych. Zazwyczaj ta ocena
stawia niżej ocenianą osobę od oceniającego, ponieważ dusza patrzy z pozycji
osoby, która wie, co jest dobrem, która stara się wypełniać Boże przykazania,
która już jest doświadczona na maleńkiej drodze miłości. Poczucie
doświadczenia, poczucie wiedzy, poczucie kroczenia drogą wytyczoną przez samego
Boga tej Wspólnocie niestety zazwyczaj wprowadza duszę w pychę. I chociaż dusza
potrafi również w jakimś stopniu odnaleźć siebie w postawie niewiasty, która płacze
u stóp Jezusa z wdzięczności za darowane winy, to jednak w duszy w dużej mierze
jest i faryzeusz pełen pychy, uważający siebie za kogoś lepszego, kogoś kto
postępuje słusznie, kto nie grzeszy; przynajmniej nie w taki sposób jak ta
kobieta, jest lepszy. Faryzeusz bardzo często pojawia się w duszy, gdy dusza
ocenia innych, gdy patrzy krytycznie na innych, gdy porównuje siebie z innymi.
Wtedy to już nie jest dusza maleńka, która z wielką ufnością siada Bogu Ojcu na
kolana i po prostu przyjmuje miłość. To już jest inna dusza, która jest pewna
swojej wiedzy, pewna swojej wartości, swojej wielkości, a więc dusza pyszna.
W
każdym z nas, w naszych sercach i w naszych słowach, w przyjmowanej postawie co
jakiś czas pojawia się faryzeusz.
Kiedy jednak zdamy sobie sprawę, kto
pojawia się w naszym sercu, jak wielka pycha obejmuje nasze serca, jeśli
przyjmiemy prawdę o sobie możemy stać się tą kobietą, bowiem Bóg i nam okazuje
wielkie miłosierdzie. Bóg i nas kocha nieskończoną miłością i każdego dnia
przebacza nam wszystko, czym zdążyliśmy Go zranić. Każdego dnia, gdy przed Nim
uniżamy się patrzy na nas tak, jak patrzył na kobietę – patrzy z miłością. Już
nie widzi grzechu, słabości, tylko miłość i pokorę. Z wielką miłością i
radością podnosi nas, aby nas wywyższyć, przecież daruje nam wiele grzechów, a my
odpowiadajmy wielką miłością za nieskończone Boże miłosierdzie. Ilekroć będzie
w nas pokusa, by ocenić czyjeś zachowanie (choćby ta ocena w jakimś stopniu
była słuszna), przypomnijmy sobie fragment z dzisiejszej Ewangelii i padnijmy
na kolana, przylgnijmy do stóp Jezusa, łzami zalewajmy Jego stopy i dziękujmy,
że nam Jezus przebaczył, że nas uchronił od wielu grzechów. Uświadamiajmy
sobie, iż jesteśmy słabi, zdolni do każdego grzechu, do każdej wręcz zbrodni, tylko
Boże miłosierdzie ubiegające nas uchroniło naszą duszę przed wieloma grzechami. 
Dziękujmy
więc za wszystko, czym Bóg nas obdarza, za przebaczenie wszystkich grzechów;
nie tylko tych popełnionych, ale i tych, które zdolni byliśmy popełnić, a
jednak dzięki Bogu nie popełniliśmy.
Wyrażajmy swoją miłość. Niech nasze
serca rzeczywiście rosną w tej miłości, w tej wdzięczności. Złóżmy je dzisiaj
na Ołtarzu z wdzięcznością za Boże miłosierdzie i z prośbą, by Bóg uchronił nasze
dusze przed postawą faryzeusza, aby udzielił łaski postawy kobiety, zrozumienia
jej uczuć, jej wnętrza i utożsamienia się z nią, bo to, czego doświadczała w swoim
sercu było przepięknym doświadczeniem. Niejeden święty uronił wiele łez czując
w swoim sercu dokładnie to samo, co ta kobieta.
Modlitwa
Dziękuję Ci Jezu za dzisiejszy fragment
Ewangelii! Dziękuję Ci za prawdę o mnie! Jednocześnie pragnę Ci podziękować za
to, że dokonując porównań przywołujesz postać kobiety grzesznej, która bardzo
umiłowała i chcesz, abym raczej z niej brała przykład. Moje grzechy, moją
słabość przyrównujesz do jej słabości, jej grzechów. Dajesz mi zrozumienie, że
to porównanie jest łagodnym porównaniem, wręcz przepięknym. Gdybyś bowiem
chciał prawdziwie porównać moją duszę pełną grzechów, pełną słabości do czegoś,
co miałoby odzwierciedlać prawdę, to takie porównanie przeraziłoby mnie.
Sprawiło, że umarłabym z przerażenia, nie mogłabym patrzeć na obrzydliwość mego
serca, które nieustannie Ciebie rani niewiernością. Dlatego, Panie mój,
dostrzegam piękno w porównaniu mojej duszy do duszy kobiety z Ewangelii. Widzę
Twoją delikatność. Widzę, jak bardzo mnie kochasz i chcesz, abym i ja odpowiedziała
miłością taką jak ta kobieta. W mojej głowie, Panie, nie może pomieścić się
miłość, jaką Ty darzysz mnie i delikatność, z jaką zwracasz mi uwagę na moje
słabości, i wyrozumiałość, i miłosierdzie. Wszystko to pokazuje mi Twoją
wielką, nieskończoną miłość, którą mnie obdarzasz. Wobec tej miłości staję
oniemiała i nie wiem już, Boże, co czynić i co mówić. Wobec tej miłości
człowiek staje się tak maleńki, że znika. Pragnę oddać Ci cześć Boże, Ciebie
uwielbić, oddać Ci chwałę, chociaż wiem, że sposób, w jaki to czynię też jest
niczym. Ale chociaż trochę chcę dać Ci coś z siebie jako moją odpowiedź na tę
cudowną miłość, która zalewa moje serce. 
Dziękuję Ci Jezu za Twoją miłość, za wielką
Twoją wyrozumiałość, za Twoją łagodność i delikatność, za Twój pokój. Dziękuję
Ci, że nie zrażasz się moimi ciągłymi upadkami, moją brzydotą i obrzydliwością.
I chociaż bardzo często przypominam raczej gnijącą padlinę, to jednak Ty
pochylasz się nade mną, a Twoja miłość przemienia mnie i czyni Twoim dzieckiem
– królewskim dzieckiem. Nie rozumiem Jezu bardzo wielu spraw, nie rozumiem
Panie Twoich wezwań, nie rozumiem często czego oczekujesz ode mnie, a jednak w
moim sercu nieustanie rodzą się pragnienia, aby Ciebie kochać i żyć dla Ciebie.
Nie czuję się na siłach, aby być świętą, a jednak pragnę. Wiem Boże, że Ty
jesteś mocą, a ja słabością. Wiem, że Ty jesteś wszystkim, a ja niczym. Wiem,
że Ty jesteś światłością, a ja ciemnością. Ty jesteś Święty! A więc Ty jesteś
Źródłem tego wszystkiego, czego pragniesz dla mnie i czego ja pragnę. Skoro nic
uczynić nie mogę, skoro sama osiągnąć tego celu nie potrafię, ufam, że Ty Sam
przybliżysz mnie do celu, że Ty Sam wypełnisz moją duszę swoją światłością, że
Ty Sam wypełnisz moją duszę swoją czystością i świętością i Ty Sam wypełnisz
mnie miłością. Ja jedynie otwieram przed Toba moją duszę i wyrażam pragnienie,
abyś w niej zamieszkał. Nie mam w sobie niczego, co mogłoby choć odrobinę
zapewnić mnie o tym, iż mogę osiągnąć Niebo o własnych siłach. Nie mam w sobie
nic, co byłoby jakąś domeną świętych, patrząc na nich mogę ich tylko podziwiać.
Ale Ty w niezrozumiały dla mnie sposób wlewasz we mnie tak wielkie pragnienie
świętości, więc daję Ci moje serce. Mieszkaj w nim! Ty bądź moją światłością,
moim życiem, światłem, bądź wszystkim! Bądź siłą, która będzie mnie uzdalniać
do kroczenia z Tobą! Nieustannie Boże błogosław mi na tej drodze również teraz,
abym nie zapomniała do następnej Komunii św., do cudownego spotkania z Tobą, że
mieszkasz we mnie, ze jesteś moją mocą, że jesteś wszystkim i że czynisz mnie
świętą. Pobłogosław nas Jezu.
Refleksja
W domu jeszcze raz spróbujmy zagłębić
się w dzisiejszy fragment Ewangelii. Otwórzmy serca na przepiękną miłość
kobiety, miłość, jakiej doświadcza dusza, której wiele darowano – na miłość, na
wdzięczność. A wtedy w duszy nie ma nic z pychy, natomiast wyrasta pokora.
Dusza jest świadoma tego, czym jest sama z siebie, a jednocześnie coraz
bardziej uświadamia sobie wielkość obdarowania przez Boga. Jeśli będziemy
rzeczywiście starali się wczytywać w ten fragment, zagłębiać, jeśli otworzymy
serce na Bożą łaskę, doznamy wzruszenia i nasze serce również poczuje to, co
było w sercu kobiety. I będziemy modlić się tym fragmentem, będziemy czytać go
wielokrotnie, ponieważ słowa, które będziemy wypowiadać, będą słowami żywymi w nas.
Cały ten fragment stanie się dla nas żywym fragmentem i taki pozostanie już na
zawsze. 
Warto otwierać serce czytając Słowo
Boga, bowiem wtedy to Słowo rzeczywiście dotyka serca, bo wtedy serce
doświadcza Żywego Boga; bo wtedy to doświadczenie pozostaje już w pamięci
duszy. Za każdym razem, kiedy dusza powraca do niego doznaje wzruszenia i żywe
staje się wcześniejsze doświadczenie, bo Bóg Żywy staje przed duszą. Starajmy
się otworzyć serca za każdym razem, gdy zbliżamy się do Boga poprzez Jego
Słowo.
Błogosławię was – W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Amen.


<-- Powrót