Środa Popielcowa, Wielki Post – komentarze do czytań i modlitwy

„I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,1-11)

Dzisiejsze czytania, Ewangelia skierowane są bezpośrednio do nas. Bóg wybrał ten dzień, te fragmenty z Pisma św., aby skierować je do nas.

Czas Wielkiego Postu dla duszy, która stara się odpowiadać na Boże wezwanie bywa bardzo trudny. Jednak fakt, iż jest to bardzo trudny czas świadczy jedynie o tym, że dusza ta prawdziwie stara się pracować nad sobą. Jeśli dusza nie pracuje nad sobą, jeżeli nie czyni pewnej refleksji nad swoim postępowaniem, nie zauważa w sobie słabości. Dlatego należy cieszyć się, że doświadczamy własnych słabości, że dowiadujemy się o sobie, jak bardzo jesteśmy słabi i grzeszni.

Doświadczanie swoich słabości jest czymś trudnym. Kiedy człowiek upada boleśnie odczuwa ból kolana, rąk, jest potłuczony. I tak samo jest z upadkiem duszy. Im bardziej dusza świadoma tego, co zrobiła, tym ten upadek boleśniej odczuwa, boleśniej doświadcza samej siebie. Wiadomo, że w czasie Wielkiego Postu szatan szczególnie jest aktywny. Widząc starania dusz w dążeniu do doskonałości, szatan stara się temu przeciwdziałać, broni swego terytorium, na którym do tej pory panował. I dlatego tym bardziej kusi, tym bardziej działa przeciwko duszy. W różny sposób szatan stara się duszę zniechęcić, załamać, stara się nakłonić znowu ku złemu. Chce, żeby dusza zrezygnowała ze swojej drogi, którą obrała. Pokazuje jej słabości, mówi, iż i tak to wszystko nie ma sensu, lepiej po prostu się usunąć. W ten sposób szatan chce, by dusza przestała iść drogą ku zjednoczeniu z Bogiem. Oczywiście on tej duszy nie będzie tłumaczył, dlaczego ma rezygnować, nie będzie podawał tego faktycznego powodu. Będzie jej podsuwał różne tłumaczenia, inne różne argumenty, aby przekonać duszę, iż jest za słaba, iż jest bardzo grzeszna i tak jej działania nie mają sensu. I dusza doświadczając boleśnie swoich upadków skłonna jest słuchać takich argumentów szatana.

Bardzo często dusze się temu poddają. Rezygnując, tak naprawdę rezygnują z samych siebie, ponieważ dążenie do Boga jest przecież największym dobrem dla duszy, jest celem życia każdej duszy – by dążyć do Boga, by zjednoczyć się z Bogiem. Zatem, jeśli dusza rezygnuje z tej drogi, rezygnuje z samej siebie, ze swego szczęścia, ze swego powołania. Szatan jest bardzo sprytny. Potrafi tak zakamuflować swoje własne intencje, że przedstawia duszy coś, co wcale dla niej nie jest dobrem jako właśnie najlepsze dla niej. Nieraz pod pozorem skruchy chce odwieść duszę od dotychczasowych działań. No, bo skoro dusza sobie nie radzi powinna pokornie usunąć się w cień. A to nie jest tak. W Bożym dziele dusza powołana do dzieła ma przede wszystkim wpatrywać się w Boga i dążyć do Niego. Bóg nie wybiera sobie herosów, mocarzy. Bóg wybiera sobie dusze, poprzez które może działać. A więc dusze Mu ulegle, dusze słabe, dusze, które pozwolą użyć samych siebie za narzędzia. Gwóźdź można wbić młotkiem, śrubę można przykręcić śrubokrętem, ale można do tej śruby wziąć odpowiednie urządzenie, wiertarkę z odpowiednią końcówką, wtedy ta wiertarka tę śrubę odpowiednio wkręci. Bóg nie bierze wiertarki, bierze śrubokręt. I ty jesteś tym najzwyklejszym śrubokrętem, więc nie oczekuj, że będziesz doskonałą wiertarką, za pomocą której Bóg w ciągu sekundy przykręci wszystkie śrubki. Ty jesteś zwykłym, prostym śrubokrętem.

Każdy z nas wstępując na maleńką drogę miłości słyszał głos powołania. Każdy z nas otrzymuje zapewnienie ogromnej Bożej miłości. Każda dusza wybrana jest przez Boga prowadzona i otrzymuje od Niego wszystko to, czego potrzebuje do realizacji swego powołania, z tym, że to Bóg wie, czego ta dusza potrzebuje. Dusza często nie wie i nie rozumie, często myśląc, że jeżeli Bóg powołuje do jakiegoś dzieła, to teraz wszystko będzie szło jak z płatka, bo przecież Pan Bóg zapewnia, że wszystko daje. Tak, ale aby dzieło było wielkie, musi być tworzone przez święte dusze. W jaki sposób się uświęcisz, jeżeli nie zaznasz trudności?, jeżeli nie będziesz musiał pokonać samego siebie?, jeżeli przed samym sobą nie będziesz przyznawał się do tego, że jesteś tak słaby, że nie masz sił na nic? W jaki sposób się uświęcisz, jeżeli zabraknie na twojej drodze powodów do aktów skruchy? Popadniesz wtedy bardzo szybko w pychę i nici z twojej świętości, a Bóg dzieło poprowadzi z kimś innym.

Przeżywamy bardzo trudny czas, doświadczamy swoich ułomności, słabości, swojej bezradności. Często mamy poczucie, że to nie nasza droga, to nie dla nas. Bardzo się staramy, a jednak nasze starania nie są dostrzegane przez innych. Nawet doświadczamy krytyki, niezrozumienia, ale i my również nie rozumiemy innych. I w ten sposób zamiast wspólnie coś czynić, z wielką radością, że czynimy dla Boga, my nie rozumiejąc siebie nawzajem, ranimy siebie. I chociaż chcemy razem budować, to jakże często poprzez jakieś niepotrzebne słowo powodujemy, iż następuje burzenie. Wydaje się, że budowa powinna dawno stanąć, a tu nadal jesteśmy przy piwnicy, nadal jeszcze musimy tworzyć fundamenty, a czasami wydaje się, że jeszcze nawet teren nie został uzbrojony. Czasem wydaje się, że jest to puste pole i ciągle jesteśmy na początku.

Ale kochani! Niech nasze serca dzisiaj się rozradują, ponieważ doświadczenie właśnie tego, co jest bardzo ważnym doświadczeniem, na fundamencie którego można zbudować mocną budowlę. Wtedy, gdy w końcu przed Bogiem powiemy: oddaję Ci prowadzenie tego wszystkiego. kiedy w końcu przyznamy przed Bogiem: już nie mam sił i nie potrafię, nie radzę sobie; kiedy w końcu przyznamy przed sobą samym i przed Bogiem, że jesteśmy bezradni, bezsilni i w tym, co wydawało nam się taką oczywistą sprawą, w tym, w czym wydawało się nam, że jesteśmy mocni, że sobie radzicie, przyznajmy, że sobie nie radzimy. I zgódźmy się na to, w swoim sercu mamy się na to zgodzić. Prawdziwa pokora to nie ta, gdy człowiek na zewnątrz przyznaje, że jest słaby. Prawdziwa pokora to ta, gdy człowiek we wnętrzu swojego serca godzi się na to, że znowu upada, godzi się na to, że jest tak słaby. Owszem nie godzi się na grzech, ale godzi się na to, że jest tak słaby. I nie denerwuje się na siebie samego, nie załamuje się, nie rozpacza, ale stale powierza siebie Bogu. To Bóg ma prowadzić do świętości, to On ma tę świętość dać. Tak samo z dziełem – to Bóg ma dzieło prowadzić, nie człowiek. I to On ma zbudować wielkie dzieło. Dopóki człowiek chce coś robić po swojemu, swoimi siłami, dopóki człowiek nie ufa Bogu do końca, próbuje sam, to nie będzie wychodziło. Owszem, do wielu spraw można zawołać specjalistów, ale to my mamy budować wspólnotę miłości, nasze serca, nie czyjaś praca, czyjeś serce, czyjś umysł. To nasze serca mają stać się podstawą wielkiej budowli. Myślimy, że Kościół to jest instytucja tylko, że Kościół to są budynki świątyń. Nie! Kościół – to są serca ludzkie. Kościół – to jest Duch Święty, który przenika te serca. Gdyby Duch Święty nie przenikał tych serc, serca są za słabe i Kościół by przestał istnieć.

Wspólnota – to są serca. Słabe, bo słabe, ale dające się przenikać Duchowi Świętemu. I to On buduje tę budowlę, to On pokazuje słabości, to On uczy pokory, ale On również wywyższa. On nie poniża człowieka. On wywyższa.

W życiu wiary ma miejsce doświadczenie własnej nędzy. Ale jeśli jest to czynione w świetle Bożej miłości, człowiek doświadczając tej nędzy, czasami bardzo okrutnej i bolesnej prawdy o sobie, doświadcza jednocześnie Bożej miłości. Bóg podaje dłoń temu, któremu wydaje się, że jest już na samym dnie i z tego dna wyprowadza tylko dlatego, że kocha. Nie ma innego powodu. Stworzył z miłości, do miłości powołał i każdego, każdą duszę chce wynieść do swojej chwały.

Powiedzieliśmy sobie, że dzisiejsze czytania i Ewangelia skierowane są do nas. To prawda. Przyjrzyjmy się Ewangelii. Przyprowadzono do Jezusa kobietę cudzołożną. Czy w sercach tych, którzy przyprowadzili ją było oburzenie, iż łamie Boże przykazania, rani Boga? Nie. Po pierwsze oni wiedzieli, że tę kobietę i tak skażą na śmierć przez ukamienowanie. W ich sercach nie było miłości, w ich sercach była nienawiść nie tylko do kobiety, ona właściwie posłużyła im tylko za narzędzie. Oni przyszli, aby w jakiś sposób Jezusa uchwycić na Jego Słowie. Oni przyszli nastawieni przeciwko Jezusowi. Wytykali kobiecie jej grzech i wystawiali Jezusa na próbę. Wytykali grzech, wystawiając na próbę w ich sercach pod pozorem wypełnienia prawa; w ich sercach była nienawiść. Wszystko pod płaszczykiem konieczności wypełnienia prawa. Żaden człowiek nie ma prawa sądzić drugiego. Dlaczego? Odpowiedzią jest zachowanie Jezusa. Możesz wtedy rzucić kamieniem, jeśli sam jesteś bez grzechu. A któż z nas jest bez grzechu? Świętym jest tylko Bóg. W zawiązku z tym tylko On ma prawo sądzić.

Powracając do sytuacji we Wspólnocie, niech każdy z nas patrzy na siebie, nie na innych. Na siebie. Aby nie było tej sytuacji, która była w Ewangelii, bo wtedy w sercu nie ma miłości. Przyjmijmy inną postawę, postawę Marii Magdaleny, która w innym wydarzeniu przyszła do Jezusa i łzami zalewała Jego stopy. Ona płakała nad swoją grzesznością, a jednocześnie była poruszona miłością Jezusa. Ona zdawała sobie sprawę ze stanu swego grzesznego życia i ubolewała nad tym, żałowała tego. Wiedziała, że źle postąpiła, chciała to naprawić. I od Tego, Którego jako Jedynego mogła spodziewać się prawdziwego sądu, doświadczyła miłości. Dlatego płakała, dlatego namaszczała nogi olejkiem, dlatego wycierała je włosami.

To przepiękna scena. Z tą sceną się identyfikujmy. Bądźmy niby Maria Magdalena. Nie rozglądajmy się na innych. Ona nie patrzyła, kto siedzi przy stole, co o niej pomyślą. Owszem, siedząc przy stole pomyśleli swoje. Zgrzeszyli. To jest ich grzech i ich relacja z Bogiem. Magdalena się tym nie zajmuje. Ona jest cała w tej relacji z Jezusem i tylko przedstawia Mu siebie, swoje słabości i otrzymuje przebaczenie, miłosierdzie, otrzymuje wielką miłość. Jest świętą. Ona miała siły dane przez Jezusa, by być z Nim do końca na Golgocie. To nic, że nie zawisła na krzyżu w sposób fizyczny. Ona wisiała na tym krzyżu duchowo. Cierpiała razem z Nim. To łaska, której dostąpiła. Nawet Apostołowie tego nie dostąpili. Tylko Jan spośród wszystkich Apostołów, ale i Maria Magdalena. To łaska, konsekwencja wcześniejszego jej ukorzenia się przed Bogiem. Nie patrzenie na innych, nie wytykanie innym, ale ukorzenie się przed Bogiem i przedstawienie Mu samej siebie. Wcale nie znaczy to, że wokół niej żyli idealni ludzie, że nie byłoby czego naprawiać. Pełno było dusz wymagających nawrócenia. Nie zajmowała się innymi. To spotkanie z Jezusem tak dotknęło jej serca, że zapragnęła przemiany swojego życia. I Bóg przemienił to życie w sposób niewiarygodny. Czy inni nie patrzyli na nią krzywo? Patrzyli. Na Jezusa również. Jak On może pozwalać dotykać się takiej kobiecie! Inni mieli jeszcze bardziej brudne myśli. Pewno sam podobnie grzeszy. Ale świętej duszy nic nie dotknie, nie zabrudzi. Jezus pozostał Święty. A te obraźliwe słowa i myśli już nie dotykały Marii Magdaleny. Ona szła drogą świętości.

W pierwszym czytaniu (Iz 43,16-21), Bóg zapewniał nas, że czyni wszystko nowe. On naprawdę nas o tym zapewnia. Doświadczyliśmy tego, co stare. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, co stare. Jeśli przyjmiemy to za prawdę oczywistą, że w naszej duszy są właśnie takie stare śmieci, że nie potraficie sobie z nimi poradzić, przedstawimy je Bogu, to Bóg uczyni wszystko nowe. I tylko On. Ty nie jesteś w stanie wymieść najmniejszego paproszka ze swojej duszy, a co dopiero takie sterty śmieci. Ale pamiętaj, okres Wielkiego Postu to jest właśnie czas na to, by Bóg pomógł ci wymieść te śmieci. Dziękuj Mu, że je zobaczyłeś, a teraz pozwól, aby je zabrał. Dopóki przed Nim nie przyznasz się, że widzisz te śmieci, nie przyznasz się, że są twoje, to Bóg ich nie zabierze. Wiesz, jak Jezus patrzył na Marię Magdalenę, gdy z płaczem korzyła się u Jego stóp. Jego oczy wyrażały największą miłość. Jeśli chcesz zobaczyć te oczy, pokaż Mu swoje śmieci i proś, aby je zabrał.

Na Ołtarzu złóż swoje serce i pamiętaj, że jesteś tylko ty i Bóg. Nie szkodzi, że obok stoją inne osoby. Liczy się ta relacja: ty i Bóg. Bo tylko ta relacja jest w stanie wprowadzić ciebie w wieczność. Tylko! Drugi człowiek nie jest w stanie ciebie zbawić.

Modlitwa

Panie mój! Moja dusza tak boleśnie doświadcza samej siebie. Moja dusza jest tak słaba. Moja dusza, Panie, cierpi. Potrzebuję Ciebie Jezu. Nie potrafię sobie sama dać rady z tym wszystkim, co jest prawdą o mnie. Bardzo długo, Jezu, moje oczy były ślepe, tak wielu rzeczy nie widziały. Teraz moje oczy otworzyły się. Ale to, co zobaczyły o sobie przeraziło mnie. Przeraża mnie też rzeczywistość wokół. Panie mój, nie mam sił, aby iść, aby trwać, aby kontynuować drogę. W moim sercu pojawia się zniechęcenie, w moim sercu pojawia się bezsilność, poczucie bezsensu. Przedstawiam Ci moje serce Jezu, takie, jakie jest. Takie, jakie je widzę. Mówisz Panie, że i tak nie znam całej prawdy o sobie, ale to, co pozwoliłeś mi zobaczyć i tak wystarczy. Nie umiem sobie z tym poradzić. Zaczynam się z tym wszystkim gubić, Jezu. Gubię się sama z sobą, gubię się w relacjach z innymi. Przestaję widzieć jasno cel i droga wydaje mi się teraz inna. Nie umiem dokładnie jej zobaczyć. Wokół mnie, Jezu, wydaje się, że zapadają ciemności. Tak bardzo chciałam, aby było pięknie. Tak bardzo chciałam zrealizować to, co mi dajesz w życiu. Chciałam iść za Tobą, a okazuje się, że wszelkie próby spełzły na niczym. W dodatku na jaw wyszło to, co jest brudem mojego serca i jego słabością. W Tobie Jezu widzę jedyny ratunek. W Tobie Jezu widzę uwolnienie. W Tobie Jezu widzę możliwość przemiany. Mój Panie! Potrzebuję Ciebie, bo wszystko to jest zbyt wielkie dla mnie. Wszystko przerasta, wszystko, co we mnie i to, co wokół mnie. Proszę, przemień mnie Jezu!

Jak to dobrze Jezu, że jesteś. Dziękuję Ci za każde słowo, w którym mówisz, że mnie kochasz. Dziękuję Ci za każde słowo, w którym zapewniasz mnie o swoim miłosierdziu. Dziękuję Ci za Twoje Słowo, które czytamy w Ewangelii. Dziękuję Ci za Twoje oczy, które patrzą na mnie z miłością. Nie pojmuję Jezu Twojej miłości. Ty już poszedłeś za mnie na Krzyż i wszystkie moje grzechy wziąłeś, również te, które popełnię w przyszłości. Już mi je przebaczyłeś i patrzysz nadal z miłością. Nie pojmuję. Jednocześnie zachwycam się Jezu i doznaję ogromnego wzruszenia. Ja czasem nie mogę patrzeć na samą siebie, bo to moje wnętrze wydaje się tak obrzydliwe. A Ty patrzysz z taką miłością. Jak to dobrze Jezu, że mnie kochasz! Jakże Ci dziękuję za Twoją miłość! Ona mnie podnosi. Ona wprowadza w moje serce nadzieję, światło. Twoja miłość daje mi życie. Znowu mogę swobodnie oddychać. Znowu mam pokój w sercu i mogę patrzeć w przyszłość z ufnością i nadzieją. Dziękuję Ci, że Ty moją duszę uświęcasz, że Ty odbudowujesz wszystko we mnie i w moim otoczeniu. Dziękuję! Ty sprawiasz, że od nowa mogę żyć z innymi. Ty sprawiasz, że relacje znowu stają się pełne miłości. Panie mój! Choć wiem, że jesteś doskonały, dziękuję Ci, że nie masz pamięci do moich grzechów. Dziękuję Ci Jezu! Ty stale traktujesz mnie jako swoje umiłowane, najbardziej ukochane dziecko. Stale od nowa, stale dajesz nowy dzień i mogę zaczynać wszystko od nowa. Dziękuję Ci Jezu!

Dziękuję Ci Jezu! Na nowo mogę patrzeć na Ciebie i cieszyć się Twoim widokiem. Czuję to ciepło, które spływa z Twojego Serca do mojego. Stoję w Twoim świetle i napełniam się cała Twoim światłem. Panie mój! Pragnę Ci dziękować za Twoją wielką miłość, za to przebaczenie, za to podnoszenie z upadku. Pragnę Ci dziękować za pocieszenie. Pragnę Ci dziękować za to, co czynisz z moim sercem. Jesteś Jezu moim Przyjacielem, jesteś moją Miłością. Chcę należeć do Ciebie całą sobą. Chcę znowu się Tobie oddać i prosić, abyś mnie prowadził. Chcę znowu ofiarować wszystko Tobie. Wiem, że nie jestem wolna od słabości i że będę jeszcze upadać, ale pragnę, Jezu, być blisko Twego Serca, aby nigdy nie zapomnieć, że kochasz mnie, że mi przebaczasz, że Twoje Miłosierdzie jest większe od wszystkich grzechów ludzi. Bądź uwielbiony Jezu w tej cudownej miłości, w Miłosierdziu, w dobroci Twojej! Bądź uwielbiony w nadziei i w ufności, jaką wlewasz w serce! Bądź uwielbiony w tym szczęściu, które dajesz duszy! Bądź uwielbiony Jezu!

Pragnę Ciebie Jezu prosić, abyś pobłogosławił mnie na tej drodze, którą chcę iść. Doświadczyłam bardzo mocno swoich słabości. Wiem, jak bardzo mogę upaść. Nie mogę już sobie zaufać, ale chcę ufać Tobie. Chcę, żebyś Ty mnie prowadził i chcę, abyś użył mnie jako swojego narzędzia. Proszę, niech Twoje błogosławieństwo będzie w moim życiu, niech będzie w każdym dniu. Niech Twoje błogosławieństwo stale kieruje mój wzrok ku Tobie! Niech zachęca moje serce do wielkiej ufności i wiary! Niech Twoje błogosławieństwo stale mi przypomina, że wszystko mogę Twoja mocą, ale swoją nic. Niech Twoje błogosławieństwo czyni mnie pokorną, bo tylko wtedy, wiem Jezu, że pozwolę Ci działać w moim życiu. Proszę, pobłogosław mnie Jezu!

Warto zapamiętać!

Trzeba radować się z tego czasu łaski. To, co przychodzi łatwo zazwyczaj przez człowieka nie jest szanowane, nie utrwala się w sercu, nie staje się pniem. To, co jest trudne, to, co stwarza ból, to, co wymaga od człowieka wysiłku, to, co wymaga od człowieka wyrzeczenia się – to może stać się w człowieku jego pniem, jakąś bazą. Może sprawić, że człowiek będzie wzrastał, że zacznie dokonywać się prawdziwa przemiana. To sprawia, że człowiek jest formowany. Dlatego miejmy duchową radość w sercu, choć może być jeszcze smutne, choć nadal zdajemy sobie sprawę ze swoich słabości, to mamy powód do radości duchowej. Nie zmarnujmy tych trudnych, ale jakże ważnych łask dla swego rozwoju, swego życia z Bogiem. To one poprowadzą nas ku zjednoczeniu z Nim.

Błogosławię was – w Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>