Dzień Powszedni albo wspomnienie św. Jana z Avili, prezbitera i doktora Kościoła
W synagodze w Kafarnaum Jezus powiedział: «Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem». A wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?» Jezus jednak, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był przedtem? To Duch daje życie; ciało na nic się nie zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą». Jezus bowiem od początku wiedział, którzy nie wierzą, i kto ma Go wydać. Rzekł więc: «Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli nie zostało mu to dane przez Ojca». Od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?» Odpowiedział Mu Szymon Piotr: «Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym». (J 6, 55. 60-69)
Komentarz: Bóg jest z nami, byśmy mogli, poprzez Jego słowo, Jego obecność, przybliżać się do poznania Prawdy. Abyśmy stawali się apostołami. Apostołami Jezusa! Jednak Jego nauka to jedno, a nasze życie tą nauką – to drugie. Ze względu na nasze słabości, nie potrafimy wiernie iść za Jezusem. Zniekształcamy swoim życiem Jego naukę. Nasze serca są jeszcze zamknięte na istotę Maleńkiej Drogi Miłości. Stąd tyle niepokojów, nieporozumień, zawirowań i nieposłuszeństwa. Żeby dobrze zrozumieć, żeby przyjąć prawdziwie sercem i żyć tą nauką, musi minąć trochę czasu. Musi ta nauka przełożyć się na życie w nas. Bowiem zachwycać się można zawsze jakąś duchowością. Nie oznacza to jednak, że się na nią prawdziwie weszło. Wielu z nas chętnie słucha. Przytakujemy głowami. To jednak nie oznacza, że tym żyjemy prawdziwie. Bowiem swoim sercem przyjmujemy tylko to, co nam odpowiada, co pasuje. Niby kroczymy już Drogą Miłości, a jednak nie realizujemy wszystkich jej założeń.
Wielu słuchających Jezusa podobnie. Zachwycali się Jezusem, potakiwali głowami, głośno zapewniali o swoim poparciu, swojej miłości, oddaniu. Gdy przyszło co do czego, odeszli. Ci najbliżsi z grona uczniów pozostali, przeszli wielkie cierpienie, aby potem stać się prawdziwymi świadkami wiary – pełnymi mocy Bożej. To wielkie doświadczenie bólu, ten ogrom cierpienia, jakie przetoczyło się przez ich serca, przemieniło je, umocniło. Dało mądrość i poznanie siebie. Stanęli w prawdzie przed samymi sobą. Dopiero wtedy, słowa wypowiedziane wcześniej przez Jezusa, dotyczące Eucharystii, nabrały właściwego sensu w ich sercach i duszach. Dusze były niejako przeorane i mogły teraz być dalej uprawiane. To, co zasiane mogło przynosić plon.
Nasze kroczenie Drogą Miłości też będzie napotykać na takie doświadczenia, w których przechodzić będzie niejako próbę swej wierności, swej miłości, ufności. Próbę posłuszeństwa i jedności ze wspólnotą. One dadzą nam pewien obraz tego, jakimi jesteśmy naprawdę. Na ile rzeczywiście kroczymy obraną drogą. Jeśli staniemy w prawdzie wobec siebie i uznamy, że w obliczu różnych przeciwności, nie jesteśmy w stanie sami wytrwać, jeśli przyznamy się do słabości, jakie w czasie wydarzeń „wyszły na wierzch”, jeśli będziemy się starali pomimo to stale podnosić i realizować Drogę Miłości, to te doświadczenia uformują nas, to nadadzą nowy kształt naszym duszom, sprawią, że staną się dojrzalsze, bliższe tej Prawdy, za którą idziemy, bliższe Miłości.
Tak jak wtedy, tak i teraz Jezus wypowiada słowa świadczące o wielkiej Miłości Boga do człowieka, a my patrzymy, słuchamy, ale serca nasze jeszcze nie pojmują istoty. Nie zanurzają się w ich głębię. Mimo, że minęło tyle wieków. Mimo, że Kościół jest bogatszy o wiele rozpraw teologicznych, wiele objawień, każda dusza w pewnym sensie musi sama przejść to, co przeszli apostołowie, by będąc już niejako „przeoraną cierpieniem, doświadczeniem” pojmować więcej, wierzyć silniej, kochać mocniej, prawdziwiej. By móc dawać świadectwo Prawdzie.
Spójrzmy na swoje życie w nawiązaniu do Maleńkiej Drogi Miłości. Starajmy się powiązać te dwa elementy: życie i Miłość. Póki są to dwa tory, nie można mówić tutaj, że dusza prawdziwie żyje Miłością i kroczy tą drogą. Te tory schodzą się, krzyżują, a potem rozchodzą się. Dopiero wtedy, gdy złączą się na stałe, gdy stanowić będą jeden tor, będziemy mogli powiedzieć z czystym sumieniem, że idziemy przez życie Maleńką Droga Miłości. Gdy nasze życie i Miłość staną się jednym, wtedy prawdziwie zaczniemy pojmować słowa Jezusa. Wtedy głębia Jego słów, ich wymowa zacznie przed nami otwierać swoje bramy. Wtedy dopiero zaczniemy pojmować, co takiego Jezus do nas mówi i co nam objawia! Jak niepojętą jest Tajemnicą, jak cudowną, jak wielką!
Dlatego nie bójmy się trudów codziennego dnia, dlatego z radością witajmy cierpienie, dlatego cieszmy się, gdy nas „prześladują”, bowiem właśnie dokonuje się to „przeoranie” naszych dusz i zbliża się moment poznania, dojrzewania, zbliżenia do Boga. Właśnie dokonuje się powoli właściwe, prawdziwe wchodzenie na Drogę Miłości. Zachwyt nad nią to jedno, a życie Miłością to drugie. Pamiętajmy o tym. Po zachwycie musi przyjść czas weryfikacji naszych postaw, prawdziwości wejścia na drogę Maleńkich, by potem ze świadomością tego, kim się jest, móc kroczyć w Prawdzie.
Niech Bóg błogosławi nas. Spróbujmy dzisiaj najpierw spojrzeć na siebie, by dojrzeć jak daleko są te dwa tory: miłości i naszego życia. A potem postarajmy się, mimo własnej słabości, rozważyć głębię słów Jezusa dającego siebie nam w ofierze Eucharystycznej. Nie zrażajmy się dostrzegając w sobie wielką nicość. Bowiem oznacza to, że dochodzimy do Prawdy o sobie. Patrzmy wtedy prosto w Niebo na Tego, który ukochał nas właśnie takimi i za takich dał swego Syna na mękę i śmierć. I rozważajmy wielką, niepojętą miłość Boga do swojego stworzenia. Wielbijmy Go i kochajmy. Reszta będzie nam dodana.