41. Powołanie Mateusza (Mt 9,9-13)
Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?» On usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników».
Komentarz: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Niech te słowa posłużą dzisiaj jako motto naszych rozważań. Przyjrzyjmy się ponownie faryzeuszom. Co znaczyły ich słowa: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?”. W jakim tonie zostały wypowiedziane? Czy wyczuwamy w nich pogardę, chęć poniżenia Jezusa? Faryzeusze pogardzali tymi, których uważali za nieczystych. Nie dotykali ich, by samemu się nie zanieczyścić. Patrzyli na tych ludzi jak na gorszych, z niższej klasy. Za takich uważali wszystkich, którzy pracowali dla Cezara, a w przypadku celników – dla niego zbierali pieniądze, często oszukując i bogacąc się przy tym. Ci uczeni posuwali się bardzo daleko, bowiem stając przed Bogiem, unosili się pychą i chlubili swoją niby czystością. Byli bardzo obłudni i zakłamani. Niejeden z nich nieuczciwie zdobywał pieniądze, oszukiwał, wyzyskiwał innych, bogacąc się cudzym kosztem. Ale swego grzechu nie widzieli. Lubili natomiast podkreślać nieczystość innych.
Przytoczony dziś fragment Ewangelii ujawnia również ich niecne intencje. Oni dobrze wiedzieli, że Jezus jest w towarzystwie celników i z nimi spożywa posiłek. Przyszli po to, by przyłapać Go na tym, by z ironią stwierdzić, z kim to się zadaje. Pragnęli wytknąć Mu to, co uważali za Jego ogromny błąd. Jak fałszywe były ich zdumione miny, uśmiechy. Jakże nieszczere pytania i stwierdzenia. Wyglądali przy tym niczym przemykające chyłkiem lisy, które krążą wokół upatrzonej ofiary, ale udają brak zainteresowania nią. Przyszli, aby utwierdzić się co do zdania, jakie mieli o Jezusie. Sami przed sobą ukrywali, że słowa, nauka, którą głosił i czynione znaki intrygowały ich, wywoływały niepokój serca. Gdzieś w głębi pojawiało się pytanie: A jeśli to, co mówi Jezus, jest prawdą? Jeśli rzeczywiście jest zapowiadanym Mesjaszem? Przecież szereg zdarzeń na to wskazuje. Jednak tłumili wątpliwości. Czynili to tym gorliwiej, im częściej Jezus obnażał ich obłudę i kłamstwa, wykazywał ich niewiedzę oraz udowadniał swoją znajomość i pełne zrozumienie Pism.
Do nich też odnoszą się słowa: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Faryzeusze uważali siebie za czystych przed Bogiem. Byli we własnym mniemaniu w porządku. Wypełniali nakazy prawa, składali ofiarę, nie zadawali się z tymi, którzy byli podejrzani i mogliby ich zanieczyścić, nie przebywali z grzesznikami. Zabiegali o to, by nie skazić swego wizerunku faryzeusza. Pogarda względem ludzi „gorszej kategorii” nie wydawała im się czymś złym. Tymczasem Jezus głosi coś, co stawia do góry nogami cały ich pogląd na życie. Mówi, iż On jest Mesjaszem, który nie przyszedł do sprawiedliwych, lecz do grzeszników. W dodatku nie chce ofiary faryzeuszów. On oczekuje miłosierdzia!
Czyżby Bóg wzgardził ich modłami, zachowywaniem nakazów prawa, składanymi ofiarami? To nie mieściło im się w głowach! Jezus nie może być tym, za kogo chce być uważany. Wszystko to bardzo poruszyło serca faryzeuszy. Niestety, nie ku przemianie, lecz jeszcze większemu zamknięciu i zatwardzeniu. Nikt nie odbierze im tej pewności bycia wobec Boga w porządku! Nikt nie odbierze szacunku w oczach ludzi! Nikt nie będzie podważał ich świętości!
Co za upór, pycha i zatwardziałość! Zapewne takie odnosimy wrażenie. To prawda, faryzeusze byli pewni siebie, uparci, pełni pychy, a serca mieli jak zimne głazy. Ale czy my, którzy teraz tak bardzo oburzamy się na ich zachowanie, jesteśmy do końca w porządku? Pomyślmy, czy przypadkiem do nas Jezus dzisiaj nie wypowiada tych słów: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”.
Może ty również za bardzo zwracasz uwagę na formę, a za mało na wnętrze i serce. Być może nabrałeś poczucia, że już teraz – po tylu rekolekcjach, dniach skupienia, wieczernikach – jesteś na dobrej drodze, dużo wiesz, modlisz się, stosujesz do wskazówek kapłana. Może twoje serce nabrało pewności, że jesteś w porządku wobec Boga. Wypełniasz Jego nakazy, słuchasz przykazań, co niedzielę chodzisz do kościoła. Rano i wieczorem odmawiasz modlitwy, pościsz w piątki, a dodatkowo w środy. Robisz to, co nakazuje Kościół i kroczysz pewną drogą ku świętości.
Zbadaj swoje serce. Jeśli nabrałeś takiej pewności – stajesz się podobny do faryzeuszy, bo pojmujesz świętość jako wypełnianie nakazów prawa. A świętość wypływa z miłości do Boga. Ona jest miłością. Świętym jest ten, kto kocha. „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Pomyśl, jaki jest twój stosunek do tych, którzy nie jeżdżą tak często jak ty na wieczerniki, nie uczestniczą w dniach skupienia, którym przydarzy się nie pójść na Mszę niedzielną. Nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie zaniedbują modlitwę poranną i wieczorną. Co o nich myślisz? Jaka jest twoja wewnętrzna reakcja, gdy odpowiadają odmownie na propozycję uczestniczenia w wieczerniku? Jak reaguje twoje serce, nie – co mówią usta. Czy to nie do ciebie Jezus kieruje te słowa: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”? Przecież On przyszedł do tych, którzy się źle mają.
Rozważ głęboko – kim byłbyś w tej scenie powołania Mateusza i uczty u niego? Czy przypadkiem nie przypadłaby ci rola faryzeusza? Niech Bóg błogosławi nas na ten trudny czas stawania w prawdzie przed samym sobą. Niech dopomoże otworzyć serce na wewnętrzną przemianę.