19. Wzmożony ruch (Mk 3,20-21)
Potem przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: «Odszedł od zmysłów».
Komentarz: Podobne sądy dobrze znane są niektórym z nas, którzy staramy się wiernie wypełniać słowo Boga.
Najpierw przeanalizujmy to, o czym czytamy w tym fragmencie Ewangelii. Jezus wzbudzał zainteresowanie. Cuda, których dokonywał, były niespotykane, tak liczne i różnorodne. Uzdrowienia dokonywane przez ludzi wybranych, w jakiś sposób naznaczonych przez Boga, zdarzały się i wcześniej. Byli też szarlatani wykorzystujący moce ciemności, by czynić znaki. Tym razem jednak pojawił się ktoś, kto czynił dobro, uzdrawiał, pocieszał, wskrzeszał, rozdawał jałmużnę, znał dogłębnie dusze ludzi, ich myśli, wiedział, co kryją ich serca. Jego słowa miały niesamowitą moc, poddane mu były zjawiska przyrody. A przy tym nie korzystał z tej mocy dla własnych zachcianek, próżności, dla władzy. Żył skromnie, chociaż mógł mieć wszystko, bowiem ludzie Go kochali i oddawali Mu swoje serca i własne mienie. Zawsze otaczały Go tłumy. Gdy tylko w danej miejscowości dowiedziano się, że przyszedł, ludzie biegli, aby na własne oczy przekonać się o prawdziwości opowieści o tym dziwnym człowieku, już nazywanym Prorokiem.
Sądy o Nim były różne. Tak jak i teraz ludzie wyrażali opinie o Jezusie, powtarzali plotki, wyolbrzymiali jedne zdarzenia, umniejszali inne. A wszystko to z powodu własnej ułomności i niemożności spokojnego, obiektywnego ocenienia sprawy. Jezus nie mieścił się w żadnych ramach, kanonach uznawanych przez Żydów. Ci, którzy znali Go wcześniej, teraz patrzyli niedowierzająco, dziwiąc się, czasem, oburzając, komentując, krytykując lub podziwiając. Jednak to co czynił, przekraczało możliwości pojmowania wszelkiej ludzkiej inteligencji. A wszystko co trudne do zrozumienia, co nie mieści się w ludzkim sposobie ujmowania świata, nie pasuje do jego starych zasad, praw i obyczajów, zazwyczaj nie jest tak łatwo przyjmowane, zwłaszcza przez najbliższych. Bo oto ten, którego znali, z którym żyli, którego sąsiadami byli przez lat dwadzieścia, trzydzieści czyni rzeczy zakrawające o cud. Posługuje się mocami nieludzkimi, powołując się przy tym na Boga jako Ojca. Oni znali Jezusa jako syna cieśli – Józefa. Owszem, był nieco innym dzieckiem. Zwracał uwagę swoją inteligencją, spokojem wewnętrznym, rozmodleniem. Zaskakiwał niekiedy znajomością Pism i ich rozumieniem. Wiedzieli, że Jego rodzice byli ludźmi wierzącymi, wykształconymi na tyle, by znać historię Izraela, mieć ogólne pojęcie Prawa i pewną znajomość Pisma. Były to wprawdzie podstawy, jednak przy wysokiej inteligencji i zdolnościach Jezusa, mogły dać pewien zaczyn pod Jego dalsze studiowanie Pism i doskonalenie się. Ale czy to wystarczyło, żeby On teraz dokonywał takich czynów? Wyszedł z domu nikomu nieznany. Teraz powraca jako Prorok, Nauczyciel, słyszy się nawet niekiedy słowo Mesjasz. To było już nie do pojęcia! Dlatego komentarze, szczególnie wśród Jego znajomych, były niezbyt przychylne, czasem nawet zawistne. Mówiono, że po prostu oszalał, że pomieszały Mu się zmysły, potrzebuje opamiętania, może leczenia, kogoś kto by się Nim zajął. Gorliwsi przynosili te wieści Jego Matce i krewnym. Ileż niepokoju wzbudzały one w ich sercach. Jakże były bolesne. Do tego stopnia, że „wybrali się, żeby Go powstrzymać”.
Możemy jedynie sobie wyobrazić, jak liczne musiały być te niby życzliwe informacje, jak niepokoili się bliscy, jak bardzo cierpiała Maryja. Tym bardziej, że jedynie Matka miała pełniejsze zrozumienie misji Jezusa. Reszta rodziny niewiele wiedziała, jeszcze mniej rozumiała. Dlatego dla nich, wszystko co działo się wokół Jezusa, było chwilami nawet szokujące. Niewiasty bardziej niż mężczyźni przyjmowały naukę Jezusa. Chociaż i wśród krewnych – mężczyzn znaleźli się tacy, którzy od razu poszli za Nim. Jednak sporo osób było zdania, że należałoby Go powstrzymać przed dalszą działalnością, przemówić do rozsądku, nakłonić do powrotu do domu, by zajął się zwykłą pracą i zaopiekował Matką. To niezrozumienie wśród bliskich i znajomych było szczególnym bólem Jezusa.
Odnieśmy teraz tę opisaną w Ewangelii sytuację do swego życia. Bóg pragnie mówić nam o tym, czego doświadcza wielu z nas. Chodzi o brak zrozumienia, z którym spotykamy się na co dzień. Pójście za Jezusem wymaga pewnego rodzaju radykalizmu. Nie da się iść za Nim, a jednocześnie tkwić w swoim starym życiu, przyzwyczajeniach, poglądach. Toteż ci, którzy prawdziwie decydują się na maleńką drogę miłości, muszą liczyć się z tym, że ich codziennością będzie niezrozumienie przez bliskich, przez otoczenie. Patrząc na Jezusa, możemy łatwiej uświadomić sobie, iż On jako pierwszy przeżył to, co my jedynie w pewnym stopniu przechodzić będziemy. Kroczenie drogą miłości wyznacza pewną postawę, nakreśla sposób zachowania, ustala zasady, które serce oddane Bogu przyjmuje. Przyjmuje, bo tego pragnie.
Pierwszą i podstawową wartością jest miłość. Z niej wypływają wszystkie inne. Ona nakłania do otwartości, do ciągłego przebaczania, nieustannej życzliwości i szczerości. Ona skłania serce, by stale szukało Boga, by jednoczyło się z Miłością – Jezusem Ukrzyżowanym. To dążenie do Boga rodzi natomiast pewne formy zachowania, religijności. Kształtuje sposób myślenia, z którego wypływają słowa i postępowanie. Powoli dusza zmienia się. Człowiek staje się inny.
Nie zawsze najbliższe otoczenie akceptuje ten nowy sposób bycia, życia i funkcjonowania. Wydaje się to nawet przesadne, nienormalne, bo odbiega od tego, co na co dzień się spotyka, co jest ogólnie przyjęte, akceptowane. Ludzie nie zastanawiają się nad głębią, nad sensem. Niestety, coraz częściej normą stają się dewiacje, zło, to co ma siłę przebicia, co zwraca na siebie uwagę. A ponieważ pojawia się to często, ludzie przyjmują te formy zachowań jako właściwe. Przyzwyczajają się do nich, niejako oswajają się, nie widząc w nich niebezpieczeństwa.
Uczniowie Chrystusa nie wchodzą w społeczeństwo z hałasem, nie narzucają swej woli siłą, nie demonstrują przesadnie własnych poglądów. Są cisi i pokorni – wzorem ich Mistrza. Kochają tych, którzy ich nienawidzą. Nade wszystko pragną iść drogą miłości w całkowitym zawierzeniu się Matce Najświętszej i poświęceniu swego życia Jezusowi. Napotykając trudności, spokojnie je przyjmują, traktując jako wyraz ich zjednoczenia z cierpiącym Panem. Dlatego patrzmy na nasze życie jako na łaskę Boga, daną po to, by iść za Nim, by cierpieć z Nim, by z Nim się weselić i smucić. Przyjmujmy to co trudne jak szczególny dar, służący naszemu upodobnieniu się do Chrystusa i dziękujmy za niego. W sercu nieustannie wyrażajmy zgodę na wszystko. Bowiem wszystko z ręki Boga pochodzi i jest wyrazem Jego woli, i za Jego przyzwoleniem się dzieje. On wie o wszystkim i nad wszystkim czuwa. Wszystko jest Jego błogosławieństwem nad nami, które zlewa się nieustannie z nieba. Przyjmujmy je, niech ono poprowadzi nasze dzisiejsze rozważania i umocni nas na objętej drodze miłości.