49. Warunki naśladowania Jezusa (Mk 8,34-38.9,1)
Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi». Mówił także do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże przychodzące w mocy».
Komentarz: Jezus daje nam dzisiaj ogromnie ważną naukę. Jako dusze maleńkie powinniśmy uczynić Jego słowa mottem swojego życia: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”. Spróbujmy rozważyć to dzisiaj, aby dojść do istoty naszej drogi.
Dusze maleńkie – to takie, które z pokorą przyjmują prawdę o sobie samych. A jest ona taka, że są niezmiernie słabe, grzeszne i ciągle upadają. Wiedzą, że nie mają dostatecznych sił, aby dążyć do świętości. Potrzebują pomocy. Szukają jej więc u Matki Najświętszej i Boga. Wobec Nich przyjmują postawę dziecka. Do tego upoważnił je sam Jezus, przywracając ludziom na Krzyżu dziecięctwo Boże.
Jednak stać się jak dziecko, nie jest łatwo żadnemu dorosłemu człowiekowi. Toteż te słowa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie (…)” są pewnego rodzaju wskazówką dla dusz maleńkich, które chcąc podążać za Jezusem, przyjmują Go jako swego Brata i Zbawiciela. Brata – bowiem jest Synem Boga. A skoro i ludzie są dziećmi Bożymi, zatem – jednocześnie – rodzeństwem dla siebie nawzajem i dla Jezusa. To cudowna prawda. Ta wiadomość powinna rozradować nasze serca. Zostaliśmy włączeni w Bożą rodzinę! Nie są to tylko słowa. To fakt, to prawda. Należymy do Boga, który jest naszym Ojcem.
Nie jesteśmy sierotami. Nieznajomość własnych korzeni jest dla człowieka bolesnym doświadczeniem, które zostawia piętno na całe życie. Każdy chce wiedzieć, jaka jest jego przeszłość, znać historię swojego rodu. Korzenie rodzinne – to swego rodzaju baza człowieka, podstawa jego życia. Więź z bliskimi zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Ten kto nie zna swojej przeszłości, nie ma na czym się oprzeć i czuje wokół siebie pewną próżnię. Bóg daje nam to oparcie w sobie, ponieważ każda dusza została przez Niego zrodzona i w Nim zakorzeniona. Stworzył ją z miłości, a więc nasze korzenie tkwią w miłości. Ona jest tą bazą, z której czerpać mamy siły do rozwoju; która daje nam wszystko, by prawidłowo kształtować dusze. To niepojęte, że Bóg mający w sobie wszelką moc, pozwala, wręcz pragnie i oczekuje, iż my – małe, słabe dusze – będziemy nazywać Go Ojcem. Ale chce, byśmy czynili to z miłością. On – Wszechmoc – pragnie miłości od swego stworzenia do tego stopnia, że je usynowił, nadał wielką rangę jego życiu, dając prawo nazywania się dziećmi Boga. Uczynił nas poprzez to swoimi dziedzicami. Serca ludzkie nie rozumieją czego dostępują. Tę niepojętą prawdę można by długo rozważać.
Bóg posunął się jeszcze dalej. Jego miłość przekroczyła wszelkie granice, stając się nieskończoną. Ponieważ stworzenie zgrzeszyło, przez co zerwało więź z Nim, obmyślił plan, w jaki sposób przywrócić mu dziecięctwo Boże. Zrodziwszy swego pierworodnego Syna, poświęcił Jego, by nas – przybrane dzieci – uratować, na nowo usynowić. Zrozumiejmy to dobrze. Który ojciec poświęciłby życie swego jedynego, umiłowanego dziecka, by adoptować inne i dać im prawa własnego?! Tego, co uczynił Bóg, nie zrobiłby nikt inny. Dostępujemy niewyobrażalnej miłości, na jaką nie jest w stanie zdobyć się żaden człowiek.
Ale to jeszcze nie koniec. Syn, którego Bóg poświęcił za ludzi, kocha ich tą samą niepojętą miłością. Gdyby tak nie było, nie zgodziłby się na mękę i śmierć, nie uznałby nas jako swego rodzeństwa. A On nazywa nas swoimi braćmi i swoimi siostrami. To kolejna prawda, która przerasta rozum ludzki.
Wobec tak niewyobrażalnie wielkiej miłości Boga do człowieka jego jedyną dobrą odpowiedzią jest również miłość. Jednak nie jest on do niej zdolny. Słabość, jaką naznaczył dusze ludzkie grzech, stale góruje nad człowiekiem, mimo że często on tego nie chce. Dlatego Bóg daje wskazówkę – zaprzyj się sam siebie. Skoro jesteś tak słaby, nie masz sił bronić się przed grzechem, zrezygnuj z siebie, z tego co tak bardzo ludzkie. Próbuj iść za Jezusem i naśladować Go. Skoro twoja natura jest tak słaba, idź za tym co Boskie. Ludzkie są wszelkie słabości. Boską jest doskonała miłość. Odrzuć swój sposób patrzenia na życie. Spójrz oczami Jezusa. Zrezygnuj ze swoich pragnień. Naśladuj Jezusa. Dąż do tego, czego On pragnie dla ciebie. Weź na siebie krzyż swoich słabości, niemożności ich przezwyciężania i ciągłego powstawania; krzyż nieustannego mówienia stop swoim pragnieniom, planom, marzeniom, miłości własnej, egoizmowi, pysze, próżności. Naśladuj Jezusa. Co to oznacza? On nieustannie był w drodze. Całe życie duszy maleńkiej ma więc być drogą ku Jezusowi. Idź nią stale, nie odpoczywaj. To też jest krzyż – niemożność pofolgowania sobie, by nieco odetchnąć; nieustanna konieczność bycia czujnym; stała postawa rezygnacji z siebie, ze swojego „ja”; ciągłe powstawanie i walka z tym co ludzkie, by ustępować miejsca temu co Boskie.
Jezus mówi dalej: „A kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”. Nie chodzi tu tylko o drastyczną utratę życia, czyli śmierć z powodu wiary w Boga. Chodzi przede wszystkim o wewnętrzne uśmiercenie siebie samego, by przyjąć życie Jezusa. To oznacza zupełną przemianę serca i duszy, zapomnienie o sobie, a życie Bogiem – Jego miłością, wolą, nauką i przykazaniami. Dusze powołane do wielkiej świętości dążąc ku doskonałości, często przechodziły w tej walce z samymi sobą tak wielkie cierpienie, że nazywały je właśnie śmiercią. Była to śmierć starego człowieka, by mógł narodzić się nowy. Chociaż nasza droga nie jest równa tej, jaką kroczyli wielcy święci – bowiem my jesteśmy maleńcy – jednak również i my mamy umierać dla siebie, a żyć dla Boga.
Naszą drogą jest nieustanne trwanie w Bogu poprzez akt miłości. Same wysiłki i próby zaowocują zbliżeniem się do Niego. To zaś da nam głębsze spojrzenie na własną duszę, lepsze poznanie swego serca, pewnego rodzaju wyczulenie na to co w nas ludzkie, a co pochodzi od Boga. Dzięki temu będziemy wiedzieć z czego trzeba zrezygnować, a co pielęgnować. Przyjęcie prawdy o sobie nie będzie łatwe i stanie się również naszym krzyżem.
Niech Bóg błogosławi nas. Niech poprowadzi nas prawda, którą zlewa na nas Duch Święty.