Ewangelia według św. Marka

90. Ustanowienie Eucharystii (Mk 14,22-25)

A gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc: «Bierzcie, to jest Ciało moje». Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: «To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę, powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę nowy w królestwie Bożym».

Komentarz: Ciało i Krew Jezusa – za nas, za losy świata. To powinno wystarczyć jako całe rozważanie.

Gdy Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy wypowiadał do apostołów słowa, które dzisiaj czytamy, oni nie zdawali sobie sprawy, co tak naprawdę się dokonuje. Czuli jakąś wyjątkowość tej chwili, ale nie rozumieli. Nie przeżyli jeszcze męki i konania Jezusa, dlatego ich świadomość była przyćmiona.

Często człowiek dopiero gdy doświadczy cierpienia, zaczyna pojmować pewne sprawy, patrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy. Dlatego w naszym życiu potrzebne są trudności, nawet ból, aby serce bardziej otworzyło się na poznanie prawdy. Jesteśmy w pewnym sensie podobni do apostołów. Idziemy za Jezusem już kilka lat – jedni dłużej, inni krócej. Ale jako wspólnota mamy już pewne doświadczenie maleńkiej drogi miłości. Tak jak dawniej swym uczniom, tak i nam teraz Jezus tłumaczy, wyjaśnia, naprowadza na właściwe rozumienie. Bóg jest z nami, byśmy mogli poprzez Jego słowo, Jego obecność, przybliżać się do poznania prawdy i stawać się apostołami. Jednak ze względu na nasze słabości nie potrafimy wiernie iść za Jezusem. Serca są jeszcze zamknięte na istotę maleńkiej drogi miłości. Stąd tyle niepokojów, nieporozumień, zawirowań i nieposłuszeństwa. Potrzeba trochę czasu, żeby dobrze zrozumieć, przyjąć i prawdziwie zacząć żyć nauką Jezusa. Bowiem zachwycać się można zawsze jakąś duchowością. Nie oznacza to jeszcze, że wcieliło się ją w swoje życie. Wielu z nas chętnie słucha, ale sercem przyjmuje tylko to, co odpowiada, co pasuje. Niby kroczymy drogą miłości, a jednak nie realizujemy wszystkich jej założeń.

Pierwsi uczniowie Jezusa również zachwycali się Nim, potakiwali głowami, głośno zapewniali o swoim poparciu, o miłości i oddaniu. Jednak gdy przyszły chwile trudne, uciekli. Przeszli wielkie cierpienie, aby potem stać się prawdziwymi świadkami wiary – pełnymi mocy Bożej. To doświadczenie ogromu bólu jaki przetoczył się przez ich serca, przemieniło ich i umocniło. Dało mądrość i poznanie siebie. Stanęli w prawdzie. Dopiero wtedy słowa wypowiedziane wcześniej – podczas Wieczerzy Pańskiej – nabrały właściwego sensu w ich sercach. Dusze zostały niejako przeorane pod dalszą uprawę, by z czasem to co zasiane, mogło przynosić plon.

Krocząc drogą miłości, my też przeżywać będziemy trudne doświadczenia. One stanowić będą niejako próbę naszej miłości, wierności, ufności, posłuszeństwa i jedności ze wspólnotą. Ukażą nam – chociaż w pewnym stopniu – jakimi jesteśmy naprawdę, na ile rzeczywiście idziemy obraną drogą. Jeśli staniemy w prawdzie wobec siebie i uznamy, że w obliczu różnych przeciwności, nie jesteśmy w stanie wytrwać; jeżeli przyznamy się do słabości, które ujawniły się w trudnych chwilach i stale podnosić się będziemy, by podążać naprzód, te doświadczenia uformują nas, nadadzą nowy kształt naszym duszom, sprawią, że staną się one dojrzalsze, bliższe prawdziwej miłości.

Tak jak wtedy, tak i teraz Jezus mówi: „Bierzcie, to jest Ciało moje.(…) To jest Moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana”. Te słowa świadczą o wielkiej miłości Boga do człowieka. A my patrzymy, słuchamy, ale serca jeszcze nie pojmują istoty, nie zanurzają się w głębię – mimo że minęło tyle wieków, Kościół ubogacony jest wieloma rozprawami teologicznymi, licznymi objawieniami. Jednak każda dusza musi sama w pewnym sensie przejść to, co przeżyli apostołowie – zostać przeoraną cierpieniem, by pojmować więcej, wierzyć silniej, kochać goręcej i dawać świadectwo prawdzie.

Spójrzmy na swoje życie z perspektywy maleńkiej drogi miłości. I starajmy się nieustannie wiązać te dwa elementy: życie i miłość. Póki są to oddzielne tory, nie można mówić, że dusza prawdziwie żyje miłością i kroczy tą drogą. Tory choć zbiegają się i krzyżują, zawsze potem rozchodzą się. Dopiero gdy nasze życie i miłość staną się jednym, zaczniemy pojmować słowa Jezusa: „Oto Ciało moje (…) Oto Krew Moja (…)”. Wtedy ich wymowa będzie przed nami odkrywać swoją głębię i zrozumiemy, jak wielką, niepojętą i cudowną tajemnicę Bóg nam objawia!

 Nie bójmy się trudów codziennego dnia, z radością przyjmujmy cierpienie, cieszmy się, gdy nas prześladują, bowiem właśnie dokonuje się przeoranie naszych dusz. Nadchodzi czas poznania i zbliżenia się do Boga. To w tym momencie tak naprawdę wchodzimy na drogę miłości. Zachwyt to jedno, a życie nią – drugie. Pamiętajmy o tym. Po fascynacji musi przyjść czas weryfikacji naszych postaw, autentyczności wkroczenia na drogę maleńkich – po to, by w prawdzie móc kroczyć dalej.

Niech Bóg błogosławi nas. Spróbujmy dzisiaj ocenić, jak daleko od siebie są te dwa tory: miłości i naszego życia. A potem postarajmy się, mimo własnej słabości, rozważyć głębię słów Jezusa dającego nam siebie w Ofierze eucharystycznej. Nie zrażajmy się, dostrzegając w sobie wielką nicość. To znak, że dochodzimy do prawdy. Patrzmy wtedy prosto w niebo na Tego, który ukochał nas właśnie takimi i za takich oddał swego Syna na mękę i śmierć. Rozważajmy wielką, niepojętą miłość Boga do swojego stworzenia. Wielbijmy Go i kochajmy. Reszta będzie nam dodana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>