Ewangelia według św. Łukasza

 32. Nauczanie z łodzi (Łk 5,1-3)

Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Niego, aby słuchać Słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy.

Komentarz: „Tłum cisnął się do Niego, aby słuchać Słowa Bożego.” Te słowa uczyńmy tematem naszego rozważania. Wyobraźmy sobie tę scenę. Jezus stoi nad brzegiem jeziora. Otaczają Go tłumy. W większości to ludzie prości, ubrani skromnie, nawet biednie. Są wśród nich i tacy, co nie mają swojego domu. Są chorzy, matki z dziećmi, mężczyźni, ludzie w różnym wieku. Chcą słuchać tego człowieka, który mówi jakoś inaczej niż czynią to kapłani w synagogach. Jego postać ginie w tym wielkim tłumie. Z daleka nie widać Go i nie słychać. A przecież każdy chciałby Go słyszeć. Wołają, by stanął gdzieś wyżej. Wołają, by ludzie nieco się rozsunęli, aby głos mógł się rozchodzić. Gdzieś przeciska się jakaś matka z dzieckiem, gdzie indziej stoi kaleka z nadzieją na uzdrowienie. Każdy przyszedł z nadzieją i po nadzieję.

Nie spotkali jeszcze takiego człowieka. Nikt nigdy nie zwracał się do nich z taką miłością i serdecznością. Nikt z taką troską nie patrzył na nich i nie zajmował się ich sprawami. Nikt też tak ich nie szanował jak ten człowiek. Przy nim czuli, że są dla kogoś ważni, że ich życie ma sens i wartość, a ich bieda nie jest karą czy przekleństwem. Może natomiast być swego rodzaju drogą ku lepszemu, innemu życiu w wymiarze wieczności. Poza tym słowa, które wypowiadał, nabierały jakiegoś nowego znaczenia. Gdy tłumaczył im Pisma, to jakby sam Bóg przybliżał się do nich. Już samo to, co mówił o Bogu i w jaki sposób mówił, intrygowało, interesowało, przyciągało. Naraz Bóg przestawał być kimś odległym i wymagającym, konsekwentnym w swojej surowości, a stawał się miłosiernym Ojcem.

To było trudne do zrozumienia dla ludzi, którzy całe życie mieli zupełnie inny obraz Boga kształtowany przez faryzeuszy, uczonych w Piśmie. Jednak obraz ukazywany przez Jezusa, intrygował ich i bardzo odpowiadał. W sercu budziła się czułość, miłość, chęć poznania, zbliżenia się do Boga. Przy tym człowieku czuli się dobrze. Wstępowała w nich jakaś ufność. Toteż garnęli się do Niego i wręcz bezwiednie zacieśniali krąg, którym Go otaczali. Każdy chciał znaleźć się jak najbliżej. Każdy chciał przedstawić Mu swoją sytuację, poprosić o coś dla siebie, dla bliskiej osoby. Przecież ci, co byli u Niego, otrzymywali to, czego potrzebowali, o co poprosili, więc na pewno i teraz tak się stanie. Znowu cisnęli się do Niego. Znowu nie było Go widać. Znowu głos nikł w tym tłumie. Chcieli Go słyszeć. Mówił tak ważne rzeczy. Gdy wykładał im Pisma, naraz okazywały się takie zrozumiałe, takie jasne, czytelne. Chcieli nadal Go słuchać, nadal poznawać znaczenie Pism, poszczególnych ksiąg, wersetów. Byli spragnieni Słowa.

Większość z nich nie umiała czytać ani pisać. Nawet nie myśleli, że te stare księgi zawierają w sobie takie prawdy. Jezus mówił do nich o istotnych sprawach. Nie lekceważył ich, tylko dzielił się z nimi, jakby liczył się dla Niego fakt znajomości przez nich Pism, jakby ta sprawa wydawała Mu się szczególnie ważna. Nikt tak się z nimi nie dzielił swoimi spostrzeżeniami, rozważaniami, sposobem patrzenia na świat. Nikt nie czynił tego z takim uszanowaniem ich wolności, ich prawa do własnego zdania. Nikt nie liczył się z ich potrzebami, tylko wymagano od nich, by sprostali wszystkim wymogom, nakazom, prawom. A tu przychodzi człowiek, który mówi o Bogu z tak wielką miłością, który z miłością twierdzi, iż Bóg jest Ojcem wszelkiego stworzenia, że jest jego Pasterzem i troszczy się o każdą zabłąkaną owieczkę. Jakże spragnieni byli takich słów. Jakże spragnieni byli słuchania słowa Bożego. Jezus nawiązywał do cytatów z Pism, mówił im w różnych przypowieściach, ukazywał historie z ich życia, dawał porównania, stosował przenośnie. A wszystko tak bliskie ich życiu, tak zrozumiałe. Tak chwytające za serce.

Znowu cisnęli się do Niego. Znowu dalej stojący nie mogli usłyszeć, co mówi. Znowu trzeba było się nieco odsunąć. Wtedy Jezus „zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy”. Zauważmy ten głód Słowa u Żydów. Zauważmy, że ludzie ci często szli wiele kilometrów, by usłyszeć Jezusa. Jak byli spragnieni miłości, skoro stać ich było, by zostawić swoją pracę i wiele godzin przeznaczać na słuchanie pełnych miłości słów Jezusa. Godny podziwu jest ich zapał, podejmowany trud, wytrwałość, cierpliwość. Tylko po to, a raczej aż po to, by zetknąć się ze Słowem.

My mamy Słowo w swoich domach. To Pismo Święte. Pomyślmy, jak je traktujemy. Na ile jesteśmy skłonni rzucić wszystko, by je poczytać lub posłuchać Słowa, chociażby w radio Konsolata? Na ile zależy nam aż tak bardzo, by podczas niedzielnego czytania usłyszeć, o czym jest Ewangelia, jakie treści niesie cała liturgia Słowa? Czy potem wsłuchujemy się w słowo kapłana, który wzorem Jezusa naucza, jak żyć Słowem i ze Słowem? Czy rzeczywiście gotowi jesteśmy poświęcić wszystko dla Słowa? Czy ciśniemy się do ołtarza, by być jak najbliżej Jezusa, który już swoją obecnością uzdrawia i ciała i dusze? Czy tak, jak tamtejsi Żydzi, prości, zwykli ludzie, spragnieni jesteśmy żywego Słowa? Czy przypisujemy tak wielkie znaczenie do Słowa? Czy zdajemy sobie sprawę, czym jest Słowo? Czy doceniamy to, iż mamy taki łatwy przystęp do Słowa? Niestety na większość z tych pytań odpowiedź brzmi negatywnie.

My nie wiemy, co posiadamy. Nie wiemy, jakim skarbem dysponujemy, bowiem Bóg dał nam swoje Słowo. Dał nam Pismo Święte – swoje Słowo i dał nam Syna – Słowo Wcielone. W tak wielkim wymiarze zostaliśmy obdzieleni Słowem. Możemy codziennie karmić się Nim, przyjmując ciałem i duchem. My nie musimy przemierzać kilometrów, by spotkać się z Jezusem, bowiem mamy Jego Słowo w zasięgu ręki. Sięgamy po nie na półkę i już możemy się nim posilać. Idziemy na Mszę świętą i przyjmujemy do swego serca i duszy. Karmimy umysł i ciało. Słowo żyje pośród nas i w nas. Tylko, że my tego nie zauważamy. Zamykamy je w zimnych kościołach i zapominamy o nim zaraz po wyjściu ze świątyni. Stawiamy na półkę, gdzie pokrywa je warstwa kurzu. A swoich bliźnich traktujemy bez miłości, chociaż przychodzą do nas jako świadkowie Słowa, jako Jego świątynie. Bóg dał nam ich ku doskonaleniu się w miłości, abyśmy dostrzegli w nich miłość złożoną przez Boga, abyśmy i w nich zobaczyli Słowo Wcielone, a my traktujemy ich z nienawiścią. Nieszczęśliwy naród, który nie odczyta znaków, nie zobaczy Słowa, które zamieszkało pośród swego ludu.

Niech Bóg błogosławi nas. Niech Duch Święty pomoże nam zobaczyć i dobrze odczytać Słowo, przyjąć je i żyć nim. Niech Bóg błogosławi nas na czas tych rozważań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>