41. Miłość objawiona (J 14,21-24)
„Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie”. Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca.”
Komentarz: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał Moją naukę, a Ojciec Mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”. Co za wspaniała obietnica! Czy zastanawialiśmy się kiedyś dłużej nad tymi słowami? Jezus proponuje zrobić to dzisiaj. Abyśmy wiedzieli, jak cennymi darami jesteśmy obdarzani.
Wczoraj mówiliśmy, iż to z miłości ma wypływać posłuszeństwo Bożym nakazom. Z miłości, która jest odpowiedzią na Boże umiłowanie człowieka. Z miłości, dzięki czemu przykazania Boże nie są ciężarem, a ich wypełnianie może stawać się wręcz rozkoszą dla duszy. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dusza, która kocha, pragnie jedności z obiektem swojej miłości. Pragnie tego, czego pragnie dla niej Bóg. Chce sprawiać Bogu radość, przyjemność. Chce na różne sposoby okazać to, że Go kocha. Chce być miła Bogu. Stara się Mu przypodobać. Przykazania, jakie od Niego otrzymuje, traktuje w sposób naturalny, jako coś oczywistego. Nie odczuwa ich jako narzuconych, ale wręcz jako dar Bożego Serca, dar miłości. Jako coś, co ma jej służyć, pomagać w życiu, co przyczynia się do jej szczęścia. Tak przyjęte Boże prawo, Boża nauka, buduje duszę i powoduje jej wzrost. Dusza kocha i stara się wypełniać Boże przykazania. Bóg z radością patrzy na duszę i prowadzi ją. Obdarza co rusz nowymi łaskami. Powoli przygotowuje ją na przyjęcie największego Gościa. Jest nim sam Bóg.
Chociaż dusza przyjmuje Jezusa w Komunii św., to słowa z dzisiejszego fragmentu Ewangelii mówią o czymś jeszcze innym. Mianowicie, Bóg małymi kroczkami kształtuje duszę, by mogła żyć nieustannie w Jego obecności. Poddaje ją różnym doświadczeniom, próbom, jednocześnie obdarzając łaskami, które dotykają duszę, które ją utwierdzają w jej dążeniu do Boga. W jej sercu Duch rozpala coraz większy płomień miłości. Dusza płonie pragnieniem zjednoczenia ze swoją miłością – Bogiem. Niekiedy żar tej miłości obejmuje ją całą do tego stopnia, że cierpi nie mogąc osiągnąć celu swoich pragnień. Czasem Bóg –pozwala, by doświadczyła ona również swojej nicości. I pozornie pozostawia ją Bóg samej sobie, choć wspiera nieustannie swoją łaską „z ukrycia”. Dusza naraz spostrzega, że nie potrafi dochować wierności swemu Bogu, że upada, a miłość w niej stygnie. Czuje się źle. Chciałaby kochać, a nie potrafi. Chciałaby pragnąć, a brakuje w niej zapału. Chciałaby dążyć do Boga, a nie ma sił. I cierpi ogromnie, bo zdaje jej się, że porzucona umiera z dala od swojej Miłości. Widzi swoją słabość, niemoc zbliżenia się do Stwórcy, wyciąga do Niego ręce, ale wszystko na próżno. Ciągle wydaje jej się, że tkwi gdzieś głęboko w oddaleniu, a Bóg odwrócił od niej swoje oblicze. Jej cierpienie dochodzi do szczytu. Przechodzi męki niewysłowione, resztkami wiary chwyta się ufności, nadziei. Błaga Boga o litość, o miłosierdzie. I gdy wydaje się jej, że już nie ma dla niej ratunku, że ginie gdzieś w zapomnieniu, w samotności, naraz schodzi do niej sam Bóg, rozjaśnia jej serce i w jednej chwili znika wszystek ból, a w to miejsce pojawia słodycz Bożej obecności. Miłość obejmuje duszę, a ona cała z drżeniem poddaje się jej. Jeszcze przed momentem umierała, a teraz czuje, że na nowo wchodzi w nią życie. To Bóg ją podniósł i tchnął na nowo swoje życie. Zaznaje szczęścia. Czuje, że niczego sama nie dokonała, wszystko w niej uczynił Bóg. Teraz powołał ją z nicości, odrodził, stworzył na nowo. To On jest dawcą wszelkiego dobra. On obdarza ją miłością i pokojem, wiarą i ufnością. Widzi wyraźnie, że gdyby nie Bóg, prawdziwie umarłaby z rozpaczy. To On podtrzymywał ją w tych chwilach cierpienia, a teraz wydobywa z dołu zagłady i opromienia swoją miłością, niczym słońce.
Ileż wdzięczności rodzi się w sercu takiej duszy. Dusza wychodzi z takiego doświadczenia pokorna, bo poznała swoją słabość. Wychodzi też umocniona, odmieniona. Już nie ta sama. Teraz mając świadomość swego „nic”, stara się nieustannie zawierzać siebie Bogu i poddawać się Jego prowadzeniu. Od Niego wszystko chce przyjmować. Jemu ufać. Bóg obdarza taką duszę kolejnymi łaskami. Wie, że teraz jest już przygotowana, aby je przyjąć, a nie zawłaszczyć. Czyni to stopniowo, stosownie do stanu duszy. I przychodzi taki czas, kiedy duszę nawiedza Bóg. Kiedy cała Trójca Święta pochyla się nad nią, by ją objąć, otoczyć, w sobie zamknąć. To najwspanialsze chwile w życiu duszy. Pamięć o nich trwa potem w duszy i pragnie ona ponownego spotkania, tęskni za nim.
Bóg, w sobie tylko wiadomym czasie, pojawia się w duszy, by ją zjednoczyć ze sobą. Jedne dusze doznają tego szczęścia z większą częstotliwością, inne rzadziej. Bywa też tak, że Bóg pozwala cieszyć się duszy Jego nieustanną obecnością przy niej w sposób szczególny. Niektóre dusze kilkakrotnie przechodzą stany całkowitego osamotnienia, opuszczenia. Inne zaś jedynie raz. Zawsze jednak pozostawiają one ślady w duszy, dokonując w niej przemiany. Dusza dojrzewa do świętości. I wbrew pozorom, są to najszybsze kroki ku zjednoczeniu.
Niech Bóg błogosławi nas. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał Moją naukę, a Ojciec Mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać.”