KONFERENCJE, MODLITWY I ADORACJE NA CZAS ZWYKŁY

 26. Otwórzmy serca na własną małość

W dzisiejszej Ewangelii mieliśmy możliwość zauważyć zwykłe ludzkie słabości również w apostołach. Byli oni zwykłymi ludźmi, tak jak my; byli oni ludźmi słabymi, tak jak my. Mieli swoje życie, tak jak my. I w pewnym momencie spotkali Jezusa, który powołał ich do dzieła, tak jak nas powołał. Na początku nie zdawali sobie sprawy jak wielkie to może być dzieło, tak jak my. A i przez trzy lata, kiedy chodzili razem z Jezusem nie rozumieli, czym jest to dzieło, czym jest misja Jezusa, co takiego przyszedł uczynić Jezus. I my również niewiele jeszcze rozumiemy z tego, co dzieje się w naszej wspólnocie i do czego prowadzi podjęte przez nas dzieło. Bóg wybrał sobie zwykłych ludzi, dusze małe. Również i teraz powołuje dusze małe, najmniejsze. Wtedy przygotowywał uczniów, wybrał apostołów, nauczał ich, żył razem z nimi, wspólnie tworzyli wspólnotę, uczyli się wszystkiego, można powiedzieć, że żyjąc razem z Jezusem uczyli się od nowa życia, chociaż nie byli tego świadomi, tak jak i my w tej wspólnocie od nowa uczymy się żyć innym życiem niż dotychczasowe. Apostołowie, gdy chodzili razem z Jezusem, nie zdawali sobie sprawy kto jest u ich boku, kto ich prowadzi, z kim dzielą wspólne życie. I my bardzo często nie zdajemy sobie sprawy z obecności Boga pośród nas, z wielkości dokonującego się dzieła.

Apostołowie pozostawali sobą. Z jednej strony uczyli się nowego życia, z drugiej byli nadal tymi zwykłymi ludźmi, nie byli święci od początku, byli zwykłymi duszami, tak jak i my. Dlatego co rusz te słabości brały górę, wychodziły na zewnątrz, dawały o sobie znać. Toteż między nimi dochodziło czasem do konfliktów, do pewnej różnicy zdań, nawzajem siebie strofowali, czasem bardziej się denerwowali. A Jezus, Jezus wiedział o wszystkim, znał przecież doskonale każdego z nich, dobrze wiedział co jest w ich sercach, co się dzieje z ich duszami i swoje nauki dostosowywał do potrzeb ich serc. Nic nie działo się przypadkowo, nawet, gdy spotykali innych ludzi, których Jezus nauczał, czy których uzdrawiał, wszystko to miało głęboki sens i służyło również apostołom do ich formacji. Jezus potrafił wykorzystać każdy moment, każde wydarzenie, każdą sytuację, aby apostołów pouczyć, lub też strofować, aby otworzyć ich oczy szerzej na inny świat, aby ich dusze napełnić poznaniem i miłością.

W dzisiejszej Ewangelii słyszeliśmy, iż apostołowie posprzeczali się. O co? O to, kto jest z nich największy. Zupełnie dokładnie tak, jak małe dzieci. Każde dziecko chce być pierwsze, chce być najważniejsze, chce być uznane za najmądrzejsze, najpiękniejsze. Dzieci między sobą często rywalizują, potrafią się tak zapędzić w tej rywalizacji, że dochodzi do porządnych kłótni, obrażania się,. Czasem nawet bójek. Apostołowie byli jak te małe dzieci. Nie myślmy, że od początku wszystko układało się między nimi tak, jak powinno. Niech ten fragment sprawi, że poczujemy pewną bliskość z apostołami jako ludźmi zwykłymi, o ludzkich słabościach, takich jak my. I niech ten fragment będzie dla nas pocieszeniem, iż nawet zwykły, mały człowiek może zostać wielkim apostołem, wielkim świętym.

Jak to uczynić, aby stać się wielkim świętym, będąc najmniejszą duszą i najsłabszą? Jezus podaje dzisiaj pewne rozwiązanie. Postawił przed nimi dziecko, objął je, przytulił. Mówił, iż należy przyjmować właśnie najmniejszych, a przyjmując najmniejszych, przyjmować w ten sposób Jezusa. Przyjmując Jezusa, przyjmujemy samego Boga. Mówił też o tym, iż ten kto chce być największym, a więc ten, kto chce być wielkim świętym, musi stać się najmniejszym. To powinno być wielkim pocieszeniem dla każdego z nas. Z tym, że jest pewien problem, bowiem z jednej strony jesteśmy najmniejszymi, więc mamy pełne predyspozycje do wielkiej świętości, z drugiej jednak trudno się pogodzić z tą małością. I chociaż nazywamy siebie duszami najmniejszymi, tak naprawdę jesteśmy apostołami, którzy kłócą się o to, kto jest największy.

Bardzo trudno człowiekowi jest stanąć w prawdzie przed sobą i uznać swoją małość, przekreślić siebie, umrzeć dla samego siebie. To jest najtrudniejsze, teoretycznie każdy z nas to uznaje, teoretycznie każdy tak uważa: rzeczywiście, jestem duszą najmniejszą. W praktyce  bardzo głośno odzywa się nasze „ja”, bardzo głośno daje o sobie znać nasza pycha, nasz egoizm. Stale okazuje się, że ważniejsi jesteśmy my, nasze pragnienia, nasze wyobrażenie o czymś, nasze pojęcie, chociażby na temat świętości, na temat katolicyzmu,  postępowania w wierze, nasze wyobrażenia jak powinno wyglądać życie rodzinne, wychowanie dzieci, jak powinna wyglądać postawa współmałżonka wobec nas. Cały czas wychodzimy z tej pozycji, iż to my jesteśmy ważni, mądrzy i nasza racja musi być na wierzchu. Dokładnie tak, jak apostołowie, kłócili się, kto jest największy. I gdzież jest dusza maleńka? Gdzie się podziały dusze maleńkie, które o sobie mówią, że są najmniejsze? Są, są w nas. To o czym mówimy świadczy o naszej ogromnej małości, o ogromnych słabościach, o wielkiej nędzy, o grzeszności. Z tym, że Jezus mówi o tym, iż należy stać się najmniejszym, czyli należy uznać, przyznać się przed sobą samym do tej małości, uznać siebie za najmniejszego. Pogodzić się z tym i od tego momentu, kiedy człowiek się z tym godzi starać się to w życie wprowadzać.

Kiedy uznasz swoją małość, to za chwilę bądź pokorny wobec swojego współmałżonka; to za chwilę uśmiechnij się, mimo, że może ktoś powiedział słowo ostre, nieprzyjemne, ale ty je przyjmij. Skoro uznałeś swoją małość, nie sprzeczaj się i przyjmij czyjąś rację, pogódź się, że ktoś postępuje inaczej. To, że on postępuje inaczej, to nie znaczy, że dobrze czy źle. Możesz nawet widzieć, że postępuje źle, módl się za tę osobę, ale nie przeprowadzaj na siłę swojego zdania, swojej racji. Bądź pokorny. Kto uznaje swoją małość, jest pokorny. A pokora nie kłóci się, nie krzyczy głośno, nie dochodzi swego. Pokora jest cicha, pokora stale trwa przed Bogiem, uznając, iż to Bóg jest Święty i tylko On. Więc pokora uznaje swoją małość i grzeszność, bez względu nawet na to czy widzi dokładnie, czy nie widzi tej grzeszności, ale uznaje, że zdolna jest do każdego grzechu.

Jezus objął dziecko. Jezus przytulił dziecko pokazując na nie. Nie znaczy to, że chodzi tutaj o przyjmowanie dzieci, czyli ludzi w wieku 7, 8 10, 12, 15 lat, chodzi o to, byśmy potrafili przyjmować drugą osobę uznając jej małość, godząc się na jej słabości i kochając ją. Chociażby przyjmując siebie nawzajem, uznając, że rzeczywiście jesteśmy duszami najmniejszymi i przyjmujemy siebie z miłością, traktujemy z miłością, powstrzymujemy słowa komentarzy, które mogą być nieprzyjemne, wypowiadamy słowa, które są miłością. Przyjmować tych najmniejszych, oznacza kochać ich. A miłość? Miłość nie wytyka błędów, miłość nie wykłóca się o swoje, miłość przebacza nieskończoną ilość razy, miłość nie ustawia drugiej duszy maleńkiej według naszych wyobrażeń, ale nakłania się do tej drugiej duszy maleńkiej. Miłość nie rządzi i „nie rozstawia po kątach”, jak to często ma miejsce w naszych rodzinach. Kiedy mając pewne pouczenia, widząc jak powinna wyglądać rodzina, wracamy do domów i w pełni niezadowoleni z zastanego stanu, zaczynamy pouczać. Miłość przychodzi i zauważa piękno w drugim człowieku, dobro, zauważa dobre strony cech charakteru, miłość podkreśla to, co dobre i piękne. Miłość kocha, daje siebie, służy i pomaga, jednocześnie nie oczekując niczego w zamian, nie stawiając warunków.

W naszych domach też są dusze najmniejsze. Kiedy spojrzymy na swojego współmałżonka, na swoje dzieci, na swoich bliskich, miejmy przed oczami dzisiejszy fragment, kiedy Jezus postawił przed uczniami dziecko i je przytulił. Niech ten obraz będzie cały czas w naszych sercach, byśmy pamiętali, iż takim małym dzieckiem jest każdy nasz bliski. I jeśli to małe dziecko, czyli tego bliskiego przyjmujemy z miłością, to z miłością przyjmujemy Jezusa. Pamiętajmy, że nasi bliscy są tak samo duszami najmniejszymi, jak my. Nie są ideałami i wielkimi świętymi, są pełni słabości, jak my, i też są powołani do wielkiej świętości, jak my. A Bóg dał nas sobie nawzajem, byśmy jedni drugiego do tej świętości prowadzili. Jednocześnie jedni dla drugich jesteśmy drogą krzyżową. Ale to już temat na inne rozważanie.

Dzisiaj na ołtarzu złóżmy nasze serca z tą prośbą, by zaczęły otwierać się bardziej na własną małość, i aby pogodziły się z tą małością, uznały ją, do tego stopnia uznały, iż w relacjach z innymi ludźmi przestaniemy być egoistami, ludźmi pysznymi, a zaczniemy dostrzegać Jezusa w drugim człowieku i mu służyć, kochać go, słuchać go, być pokornym wobec niego.

Niech wstawiennictwo Matki Najświętszej pomaga nam w wyproszeniu tej łaski.

Dziękczynienie po Komunii sw.

Jezu mój! Uwielbiam Ciebie, bowiem Ty, Bóg przychodzisz do duszy. Ty, który niczego nie potrzebujesz przychodzisz do tej, która potrzebuje wszystkiego, czyli Ciebie. I to Ty się zniżasz do duszy. Uwielbiam Ciebie. Twoja miłość jest tak ogromna, wywyższa duszę, a dusza nie zdaje sobie sprawy ze swojej małości. Dopiero w tym spotkaniu z Tobą poprzez poznawanie Twojej wielkości, Twojej miłości zaczyna dostrzegać swoją nędzę. Proszę, pomóż duszy znaleźć to właściwe swoje miejsce, ono jest u Twoich stóp. Pomóż duszy prawdziwie sercem to miejsce odnaleźć i potem w tym miejscu nieustannie trwać, u stóp Twego Krzyża. Jakże często dusza czyni swoim miejsce zupełnie inne, gdzie sama dla siebie jest panem, bogiem; pomóż duszy zobaczyć to właściwe jej miejsce, aby mogły nawiązać się właściwe relacje z Tobą, aby mogło dojść do spotkania duszy z Tobą. Aby dusza mogła samą siebie odnaleźć w prawdzie. Proszę, dopomóż duszy odnaleźć to właściwe miejsce, jej miejsce. Pomóż duszy.

Mój Jezu, żeby dusza potrafiła się umniejszać musi znać swoje miejsce, musi przyjąć prawdę o sobie. I tak każda dusza potrzebuje Twojej pomocy w tym względzie, bo nie potrafi sama tego przyjąć. Dusza walczy ze sobą, a jej słabości często biorą górę nad nią. Potrzebuje Twojej mocy, aby całkowicie uznać swoją niemoc, słabość, swoją nicość. I uznać Twoje panowanie nad nią, Ciebie jako Boga. Potrzebuje Ciebie, Duchu Święty, aby to uznać, aby to wyznawać. Potrzebuje Ciebie, Jezu, aby doświadczając Twojej miłości, rozważając miłość z Krzyża mogła rozumieć i przyjmować tę miłość, zachwycić się nią, zadziwić. I w tej miłości zobaczyć swoją nędzę, swój brak miłości. Poprzez kontrast, zestawienie, aby przyjęła prawdę o Tobie i o sobie i rozpoczęła nowe życie, w pełni akceptując to poznanie. Proszę, abyś udzielał duszy mocy do tego, aby potrafiła patrzeć na inne dusze przez  pryzmat maleńkości każdej duszy. Jednocześnie, by patrząc i widząc tę małość dusz potrafiła przyjmować je z miłością.

Daj duszy to ciągłe uświadamianie sobie swego miejsca pod Krzyżem, u stóp Boga, w uznawaniu swojej małości, aby patrząc na innych i widząc w nich Ciebie, mogła uznawać Twoją wielkość, Twoją miłość, i aby potrafiła odnosić się do innych, jako do Ciebie, z miłością i pokorą. To nie jest łatwe. Człowiek dąży do wielkości, tyle, że wielkości źle rozumianej, człowiek dąży do wywyższenia siebie. Jednak to dążenie człowieka jest ściśle związane z propozycjami świata. Proszę, daj duszom tę siłę, by nie wybierały tego, co proponuje świat, by nie jednoczyły się ze światem, nie należały do niego, ale by wybierały Ciebie. Aby były duszami Bożymi.

Bardzo wiele każda z dusz maleńkich musi jeszcze przejść, jeszcze długa droga formacji przed każdym z nich. Wiele spraw będzie się powtarzało, ponieważ dusze te nie rozumieją wielu rzeczy, nie przyjmują lub zapominają. Proszę, daj im siły, by stale podejmować ten trud formowania siebie, trud umierania dla siebie samej, by żyć dla Ciebie. Daj im moc swoją, daj im miłość, daj pokój w sercu, daj wytrwałość, by pomimo porażek nie załamywały się, ale szły dalej, tam gdzie wskazujesz. Udziel po prostu swego błogosławieństwa. Ono jest wszystkim dla duszy.

Pamiętajmy!

Postarajmy się dzisiaj wieczór, jutro w ciągu dnia swoje serca stawiać na właściwym  miejscu, to jest pod Krzyżem. Starajmy się być u stóp Jezusa, u stóp Boga Ojca. I ciągle sobie uświadamiajmy to, kim jesteśmy wobec Boga. Uświadamiajmy sobie, z jednej strony wielką, ogromną swoją słabość, nicość wobec wielkości, wszechmocy, nieskończoności Boga, a jednocześnie uświadamiajmy sobie przed Kim klęczymy – przed Jezusem Ukrzyżowanym, który kocha nas nieskończenie. To uświadomienie sobie tej nieskończonej miłości Jezusa płynącej z Krzyża pomaga duszy odnajdywać swoje właściwe miejsce. Pomaga jej uświadomić sobie kim jest, jaką jest.

Módlmy się, abyśmy potrafili przyjąć tę prawdę o sobie. By prawdziwie nasze dusze ukorzyły się przed Bogiem, by nie było to tylko jedynie zewnętrzną formą. Jutro, podczas posypywania głów popiołem, aby rzeczywiście serca nasze uznawały swoją nicość wobec Boga i konieczność przemiany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>