Ja będę dokoła niej murem ognistym

Często ludzie, którzy pragną żyć bliżej Boga ulegają pewnej pokusie. Otóż wydaje im się, że mogą kształtować siebie według swojego zamysłu, a więc swojej wiedzy, doświadczenia, swojej wyobraźni. Ponieważ ich pragnienie, by pogłębiać swoją wiarę i zacieśniać więź z Bogiem wydaje się być dobrym, to próbują to czynić o własnych siłach. Dusze te sięgają po różne książki, często doszukując się w nich jakiegoś związku z własnym życiem, doświadczeniem modlitwy chociażby. Potem sięgają po następne książki i następne i żyją w złudnym przeświadczeniu, że się rozwijają. Znajdują w tych książkach coś, co ich zdaniem daje potwierdzenie, iż kroczą dobrą drogą. Nie rozumieją, że rzeczywistość jest inna, że żyją złudzeniami, jakże często kierowani pychą. Dusza, która prawdziwie pragnie się rozwijać, prawdziwie chce dążyć do zjednoczenia z Bogiem, musi pozwolić Bogu, by to On ją kształtował, by to On był bodźcem rozwoju i On dbał o ten rozwój, nie dusza.

Dzisiaj przeczytaliśmy fragment ze Starego Testamentu, iż zamysłem ludzkim było wymierzyć Jerozolimę, wokół niej wybudować mur, by była nim otoczona (Za 2,5-9.14-15a), a więc po ludzku dać jej granice; po ludzku chcieć coś posiąść, nad czymś zapanować, coś przeliczyć, mieć władzę nad czymś. Człowiek, który sam kształtuje własną duszę właśnie tak czyni. I miasto, które buduje jest małym miastem, ciasnym, otoczone murem, jest ograniczone. Taką staje się jego dusza, powoli staje się wręcz wymarłą. Miasto przestaje żyć, znikąd nie czerpie żadnych źródeł życia, bo jest otoczone murem i nie ma dostępu z zewnątrz. Miasto samo sobie wyznacza sposób życia. Człowiek sam wyznacza swojej duszy drogę, nie czerpie z prawdziwych źródeł życia. Ale jest też obraz, w którym Bóg mówi, iż Sam stanie się murem wokół miasta, by bronić to miasto. I ono rozrośnie się, będzie wielkie. W mieście tym będą oddawać chwałę Bogu. Widząc chwałę Boga, rozwój, wspaniałość tego miasta i inne ludy przyjdą. Tak dzieje się z duszą człowieka, który pozwala Bogu władać sobą, a więc człowiek, który nie odgradza się murem, który nie postanawia sam być architektem, budowniczym, nie postanawia sam bronić swojej warowni, ale oddaje wszystko w ręce Boga. Bóg dba o taką duszę, Sam jej broni, Sam ją kształtuje, buduje i rozrasta się ona w przepiękne miasto, w którym oddawana jest cześć Bogu. Inni widząc to wielbią Boga i przychodzą do tego miasta – przychodzą ze względu na Boga.

Warto oddać Bogu władanie własną duszą. Warto powierzyć Mu swoją duszę, a wraz z duszą wszystko, całe życie, pozwolić, by Bóg uformował z naszych dusz przepiękne, ogromne świątynie, przepiękne miasta, w których żyje Bóg, w których Bóg jest wielbiony, oddawana jest Mu chwała. Tak więc odrzućmy wszelkie narzędzia miernicze, wszelkie deski kreślarskie, przestańmy być architektami własnej duszy. Pozwólmy, by Bóg był tym wszystkim w nas. Wtedy piękną stanie się dusza, piękną pięknem samego Boga. Inni skupiać się będą wokół tej duszy ze względu na piękno Boga; nie ze względu na piękno duszy, ale ze względu na piękno Boga, który w niej zamieszkuje i który stanowi to piękno. Bóg żyjący w tej duszy będzie mógł wtedy dokonywać swego dzieła. Nie wszystko dusza musi wiedzieć, znać. Ważne jest, aby zaufała Bogu, poszła za Jego głosem, pozwoliła się poprowadzić, gdziekolwiek Bóg będzie chciał pójść.

W życiu wielu Świętych na drodze powołania pojawiały się przeróżne przeszkody. Bardzo często przeszkody te były stawiane przez innych ludzi. Bardzo często tymi przeszkodami były słabości nie tylko tych Świętych, ale i innych osób. A dzieło Boże się rozrastało. Sam rozrost dzieła był dowodem działania Boga, że nie jest to wymysł jakiegoś pojedynczego człowieka, ale jest to dzieło prawdziwie Boże.

Pozwólmy Bogu kształtować nasze dusze. Nie zrażajmy się przeciwnościami, ale ufnie podążajmy za Bogiem. Będąc posłusznymi Jemu, pokornymi, cichymi, najlepiej będziemy Mu służyć. Wtedy Bóg będzie miał największe nasze przyzwolenie, by swoje dzieło przeprowadzać. Nie myślmy o swoich upadkach. One nie są ważne. Nie zatrzymujmy się nad nimi. Wielkością duszy świętej jest jej ufność w wielkie Boże miłosierdzie, ufność w to, że Bóg dokonuje swego dzieła, pomimo tak wielkiej słabości duszy. Pamiętajmy, że uczestniczymy w dziele Bożym. Droga życiowa każdego z nas jest dziełem Bożym i Jego zamysłem, więc nie popadajmy w pychę, że widząc swoje słabości, upadki zaczynamy się załamywać, zniechęcać. Przecież Bóg nie opiera się na naszych siłach. Przecież to nie jest nasze dzieło. To Dzieło Boże, a naszym zadaniem jest tylko pozwolić Bogu to dzieło przeprowadzić. Powołując każdego z nas Bóg nie pytał, czy jesteśmy doskonali. Pytał o naszą wolę, czy chcemy za Nim pójść. Nie wyliczał nam, co najpierw musimy w sobie poprawić, w czym się wydoskonalić, by potem móc za Nim pójść i budować Jego dzieło. On tylko pytał, czy chcemy za Nim pójść, czy Go kochamy. To wystarcza, aby Bóg przeprowadził swoje dzieło. A Bóg jest Wszechmocny i dla Niego nie stanowią żadnej przeszkody ludzkie nędze i słabości. Jedyną swoistą przeszkodą, na jaką Bóg może natrafić, to wola człowieka, bo Bóg dał człowiekowi wolność, w ten sposób niejako Siebie samego ograniczając. Ale to wyraz miłości, a nie braku mocy. Bóg nadal pozostaje Wszechmocny.

Jeszcze raz spróbujmy zrewidować swój sposób myślenia o swoim powołaniu, swojej drodze, byśmy z radością mogli przyjąć z rąk Bożych zaproszenie do dzieła. Spróbujmy ponownie przyjąć swoje powołanie, teraz już bez chęci kształtowania siebie samemu, ale oddając, powierzając Bogu wszystko, aby Bóg mógł żyć w nas, a my byśmy stali się przezroczyści, aby cały świat ujrzał miłość Boga. Złóżmy swoje serca na Ołtarzu z prośbą, by On władał nami, całym życiem, każdą jego sferą, wszystkim. Swoją wolę złóżmy Mu na Ołtarzu, dając przyzwolenie, by On czynił, co zechce z nami.

Adoracja Najświętszego Sakramentu

O, Jezu! Umiłowany mój! Dzisiaj pragniesz odrodzić moją duszę, wprowadzając ją na nowe tory. Pragniesz, aby moja dusza, całkowicie ogołocona oddała się Tobie. I ukazujesz mi, Jezu, obraz Krzyża i Ciebie, który wisisz na Krzyżu. Dajesz do zrozumienia, że Ty pozwoliłeś obnażyć się również w sposób fizyczny, abyśmy lepiej mogli zrozumieć, czym jest całkowite oddanie siebie. Ty całkowicie oddałeś Siebie w ręce ludzkie, pozwalając na wszystko aż po obnażenie, aż po przybicie na Krzyżu, rozpięcie ramion, rozpięcie nagiego ciała na Krzyżu. Gdy rozważam, Panie mój, Twoją Mękę, mój umysł i moje serce stają przed tak wielką tajemnicą, tak głęboką. Nie potrafię wtedy już, Panie, rozważać, mogę jedynie chylić czoło do samej ziemi, przeżywając nieskończoność Twojej miłości, Twego miłosierdzia. Ty chcesz, Jezu, abym ja tak oddał się Tobie – do takiej nagości całkowitej, rozpięcia ramion na Krzyżu, by pozwolić na wszystko. Przybicie ramion do Krzyża jest właśnie symbolem, iż pozwalasz na wszystko, bo nie możesz się bronić, nie możesz uczynić żadnego ruchu i inni mogą czynić z Tobą, co zechcą. Jednak jest pewna różnica – Ty wystawiłeś się, by człowiek mógł czynić co chce i naraziłeś się na zło, na cierpienie. A oczekując ode mnie takiego obnażenia, całkowitego oddania się w Twoje ręce, zapewniasz mnie o miłości. Od Ciebie nie mogę spodziewać się zła, zadawanego bólu, cierpienia, tylko dobro. Dlaczego więc pojawia się we mnie lęk, jakaś obawa przed oddaniem wszystkiego, wyzuciem się ze wszystkiego aż po całkowitą nagość? Rozumiem, Jezu, pozwalasz mi zrozumieć – czynią to moje słabości. To one podpowiadają mi sytuacje, których obawiam się.

Pomimo różnych obaw, Panie, chcę wszystko Ci oddać. Pragnę należeć do Ciebie we wszystkim. Chce stanąć przed Tobą bez żadnych zabezpieczeń. Chcę się odsłonić całkowicie, by przyjąć Twoją miłość. Chcę przyjmować Ciebie. Chcę przyjmować Ciebie w każdym zdarzeniu, w każdym słowie, w każdej radości, w każdym cierpieniu, w trudnościach i przyjemnościach. Chcę wszędzie zobaczyć Twoją wolę i przytulić się do niej. Chcę wyciągać ręce po każde kolejne zdarzenie, widząc, że to Twoja wola. O, Panie, chcę pozostawiać mój lęk, aby przyjmować wszystko z Twoich rąk. Wszystko! Pomóż mi, Jezu.

***

Nie chcę, Panie, trzymać mojej duszy we własnych dłoniach. Nie chcę być projektantem, architektem, budowniczym. Nie chcę. Nie potrafię tworzyć piękna, jedynie potrafię niszczyć. Nie chcę zniweczyć Twoich planów wobec mnie. Chcę całkowicie poddać się Twemu prowadzeniu, abyś to Ty uformował moją duszę, aby była tak piękną, jak opowiadasz. Wiem, że pragniesz formować moją duszę. Wiem też, że Twoje plany są ogromne, nieskończone, na Twoją miarę, a nie na moją. Skoro mam przed sobą taką perspektywę, to wybieram Ciebie jako budowniczego mej duszy, a nie siebie. Gdybym wybrał siebie, świadczyłoby to tylko o mojej głupocie, pysze. Powierzam Ci siebie, a Ty mnie formuj, Ty mnie kształtuj. Buduj piękną świątynię – miasto Jeruzalem. Niech będzie wielkie. Niech w tym mieście będzie bardzo dużo świątyń, wież, budowli jak najwyższych, z których każda będzie oddawała Tobie chwałę, każda będzie świadectwem Twego piękna i Twojej wielkości, Twojej chwały. Chcę oddać Ci wszystko. Ponieważ jestem samą słabością i nie potrafię tak raz na zawsze oddać wszystkiego, ciągle powracam do wielu spraw, proszę przyjmij moją wolę oddania Tobie wszystkiego i należenia do Ciebie. I pomagaj mi codziennie odtąd czynić takie ofiarowanie się Tobie.

W mojej duszy rodzi się wielkie pragnienie, aby być na wzór Ciebie. Wiem, Jezu, że Ty jesteś Bogiem, a ja tylko stworzeniem, ale czyż nie na Tobie mamy się wzorować? Czy nie dlatego pozwoliłeś, by Znak Krzyża pozostał na wieki znakiem Twojej miłości, Zbawienia, abym wzorował się na nim? Czy nie dlatego pozwoliłeś rozpiąć swoje ramiona na Krzyżu, abym wzorował się na tym, dając i swoje przybić? Czy nie dlatego pozwoliłeś na nagość, obnażenie, abym i ja pozwolił na wszystko Tobie i ze względu na Ciebie, na miłość do Ciebie? Wiem dobrze, Jezu, że pomiędzy nami jest przepaść, której nigdy sama nie przebędę. Doświadczam swojej słabości tak często. W jakimś stopniu mogę powiedzieć, że ją znam, jednocześnie w pewnym stopniu znam Ciebie, Twoją miłość. Twoja miłość daje mi odwagę, aby zacząć pragnąć być na Twój wzór. Może się to wydawać dziwne, ale właśnie patrząc na Ciebie, na Twoją cudowną miłość pragnę, abyś i mnie takim uczynił. Daję Ci więc siebie, a Ty czyń co zechcesz.

***

Mój Jezu! Dzisiaj w Ewangelii (Łk 9, 43b-45) czytamy, że zapowiadasz swoją Mękę, a uczniowie nie rozumieją i boją się Ciebie pytać. Ja też, Jezu, nie rozumiem. Jestem może trochę w lepszej sytuacji, bo ja już znam wydarzenia zbawcze, w jakimś stopniu rozumiem obawy Apostołów. Słyszą rzeczy, które nie mieściły się im w głowie przy tym, co widzieli na co dzień, jak otaczany byłeś tłumami, które Ciebie kochały, ludźmi przychodzącymi do Ciebie, abyś ich uzdrawiał. Widzieli, jak karmiłeś tysiące. Nie mogli pojąć, że może być zupełnie inaczej. Ale odczuwam, że i do mnie kierujesz te słowa, że wskazujesz mi w ten sposób na moje życie. I pojawiają się we mnie pewne lęki.

Chciałbym, Jezu, nie pytać Ciebie, bo ufam, a nie dlatego, że się boję. Chciałbym powierzyć Ci całe moje życie na dobre i na złe, dlatego, że kocham i że zawierzam się Twojej miłości całkowicie, a nie dlatego, że boję się myśleć o przyszłości. Twoi uczniowie bojąc się czegoś woleli nie pytać. Słowa, które skierowałeś do nich powtarzasz i do mnie. Ja, Jezu, pragnę przyjąć je, przyjmując w ten sposób Ciebie do swojego życia i wszystko, co z Tobą się wiąże, również Twoją zapowiedź przyszłości. Nie chcę się lękać, chcę ufać. Poza tym otrzymuję łaskę od Ciebie, jakiej wtedy nie mieli Apostołowie – otrzymuję w darze Twój Krzyż. Oni wtedy jeszcze nie znali Twojego Krzyża. Ja teraz mogę rozkoszować się jego pięknem, a oni wtedy tego jeszcze nie znali.

Oddaję się Tobie i przyjmuję wszystko aż po Krzyż. Pragnę, Jezu, zjednoczenia z Twoim Krzyżem. To nic, że nie rozumiem. Nie będę się zastanawiać nad tym, czego nie rozumiem. Będę wpatrywać się w Ciebie, który wisisz na Krzyżu i który od dawna jesteś moim Oblubieńcem. Miejsce oblubienicy jest przy boku Oblubieńca, więc pozwól, abym i ja spoczął na tym łożu miłości, tak cudownym, bo należącym do Ciebie, wyrażającym nieskończoną, najpiękniejszą miłość. Oddaję się Tobie, Jezu i proszę Ciebie, abyś pobłogosławił mnie.

Refleksja

Często przedstawiając życie jakiegoś Świętego skupiamy się głównie na jego cierpieniach. Często podkreślane są trudności, cierpienia Świętych. Powinno się inaczej patrzeć na ich życie. Powinno się podkreślać doświadczenie miłości Boga i pragnienie tych Świętych, by na tę miłość odpowiedzieć. Dopiero wtedy staje się zrozumiałe, dlaczego przyjmują cierpienie i dlaczego mówią o miłości do cierpienia. Ludzie świeccy podziwiają Świętych, ale jakże często nie chcą ich naśladować, bojąc się cierpienia. Świadczy to o tym, że nie rozumieją życia Świętych. Nie rozumieją miłości, nie znają jej.

Dlatego i dzisiaj po tym spotkaniu nie miejmy przeświadczenia, że Bóg nas namawia do przyjmowania cierpienia. Nie! Bóg przed nami otwiera swoje Serce pełne miłości i zaprasza do miłości. W Jego Sercu znajdujemy szczęście. Dusza dotknięta Bożą miłością zaczyna rozumieć, czym jest Krzyż i wtedy autentycznie widzi piękno Krzyża i pragnie tego piękna w swoim życiu. Najpierw dusza doświadcza miłości, by zrozumieć Krzyż, dopiero potem pragnie krzyża dla siebie. Ale nie pragnie cierpienia dla samego cierpienia, pragnie krzyża ze względu na Jezusa, którego umiłowała. I widzi w tym krzyżu samego Jezusa, Jego Rany, Jego Krew, a umiłowawszy je, pragnie ich dla siebie.

Zapragnijmy – z miłości do Boga – by Bóg kierował naszym życiem. Chciejmy Mu oddać kierowanie swoją duszą – z miłości do Boga. Pragnijmy ogołocić się ze wszystkiego – z miłości do Niego. Żaden inny powód nie będzie dobry i żaden nie pozwoli nam wytrwać w naszych pragnieniach, postanowieniach. Wszystko inne będzie oszukiwaniem siebie. Tylko miłość jest właściwym, prawdziwym powodem.

Błogosławię was – W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>